Jestem bardzo wdzięczna moim kochanym rodzicom, że tak
dobrze mnie wychowali. Ba, śmiem nawet twierdzić, że zbyt dobrze. Całe życie
wpajali mi szacunek do: pracy, pieniędzy (tu okazała się cholernie opornym
studentem, ponieważ te dziady, pieniądze nijak nie chcą się mnie trzymać, więc
nie wiem, jak to jest je szanować, ponieważ ich nie mam). Ale przede wszystkim
nauczyli mnie szacunku do drugiego człowieka, zwłaszcza starszego.
Do niedawna nie miałam wątpliwości: przepuścić w drzwiach, ustąpić
miejsca, pogadać w przychodni. Zawsze przepuszczałam, ustępowałam, pogadałam. Będąc
przy tym uśmiechniętą od ucha do ucha. No, cóż taka już jestem, bezinteresownie
dobra, a może po prostu dobrze wychowana ;)
Jednak życie bardzo szybko i bardzo brutalnie weryfikuje
nasze podejście do wielu rzeczy.
Musicie wiedzieć, że jako nauczycielka uwielbiam opowiadać,
będąc polonistką opowiadam i gadam cały czas, dlatego też dziś opowiem Wam dwie
poglądowa, aczkolwiek autentyczne, historie z mego życia (podobno ulubiona część
lekcji każdego ucznia).
SYTUACJA 1:
Późne popołudnie, za 10 minut mam umówioną wizytę u lekarza,
wsiadam więc pośpiesznie do winy. Gdy drzwi się zamykały, kątem oka ujrzałam na
horyzoncie babinkę taką, w białym bereciku, która powolnym truchtem (oksymoron?)
podąża w stronę windy. Niewiele myśląc przytrzymałam drzwi, babcia wsiada. Wymieniamy
uprzejme uśmiechy, ja szczęśliwa, że mogłam tuż przed zachodem słońca zrobić
dobry uczynek.
- Które piętro? Ach… to tak, jak ja. – grzecznie rozmawiam z
tą uroczą staruszką – Tak, też do okulisty, tyle, że jeszcze muszę zajść do
rejestracji.
Wówczas następuje jakieś boskie uzdrowienie, cud dzieje się
na mych oczach i nikt prócz mnie go nie widzi, jak opowiem, nie uwierzą. Boże, co
robić – myślę gorączkowo – Przecież ta jeszcze do niedawna wiekowa babcia
przypomina teraz Popeye’a, który
przedawkował szpinak. W te, do tej pory wiotkie, ciało wstępuje nowy duch,
samego młodego Pudziana. Kobieta napina mięśnie, napręża muskułu, niczym Peter
Buckley przed swoją ostatnią walką. Plecy, dotąd przygarbione, prostują się,
lekko pochylając się do przodu, jednak nie od ciężaru życia. Ta babcia, która
ledwo dodreptała do windy, teraz jest zwarta i gotowa. Oczom własnym nie wierzę
„nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!” – krzyknął Mickiewicz. I ja mu
ufam, starzec ze swoim szkiełkiem i okiem niech się teraz wstydzi, dziad
jeden!!!
Obie czekamy i ja już wiem, że ten wyścig przegram z
kretesem. Dźwięk dzwonka, jak start na Służewcu, otwiera się maszyna losująca. Ruszamy.
I ta babulka, 150 cm, 48 kg żywej wagi, nagle zajmuje całą szerokość korytarza. Lawiruję, by móc ją wyprzedzić. Próby kończą się totalnym fiaskiem!!! Może to
lata doświadczenia, może ta magia, ale babcia przewiduje mój każdy krok i
zawsze jest kilka sekund przede mną. Mój marsz, zmienia się w tzw. świński
trucht, pot leje mi się po dupie, gdy jej nawet czapka nie drgnie – docieramy do
okienka. Ja wkurwiona, że kolejny raz dałam się podejść i złapać na te uprzejme
gatki-szmatki, ona szczęśliwa i uśmiechnięta zadaje 4 875 659 pytań!!!
Ale nic, nadal jestem dobrym człowiekiem i oazą spokoju. Wdech
– wydech. Jadę dalej!!!
Tuż przed wejściem do banku. Jeszcze 15 minut i otworzą bank.
Cierpliwie czekam. Strzelam jeszcze fotkę na instagrama pięknej, polskiej
jesieni. Mam czas. Slow life i delektuję się ostatnimi promieniami jesiennego słońca.
Jestem pierwsza, szybko załatwię ten przelew i uciekam do pracy. Osz kurwa, jak
ja się myliłam!!!
Tym razem życie zaskoczyło mnie niczym selfie Wolińskiego,
które budzi miliony followersów. Bo babcie były dwie!!! W tym jedna o kuli,
nosz, kurwacka, nie mogę, tak z samego rana. Boże, cóż takiego uczyniłam, że
wystawiasz mnie na takie próby. Od dziś mówcie do mnie Katarzyna „Hiob” Osiecka!!!
Nerwowo patrzę na zegarek, choć wiem, że to nic nie zmieni. Absolutnie
nic!!! Godzina 08:59, jeszcze minuta i drzwi banku, a zarazem mojej kolejnej
porażki, staną przed nami otworem. Niby jesteśmy tylko trzy, ale ja oczami
wyobraźni widzę te dantejskie sceny spod drzwi Lidla, gdy rzucono crocs’y. I ja
już wiem, że po raz kolejny przegram, że nie dam rady, że puszczę je, że spóźnię
się do pracy i szlag trafi moje slow life!!! I wkurwię się tak, że lwia
zmarszczka, mimo licznych zabiegów kosmetycznych znowu pojawi się między
brwiami, jak dwie czerwone pręgi dobrego wychowania, jak ten pasek na wzorowym świadectwie!!!
Dramatyzm sytuacji podkręca czerwone migające światło, w
które tępo wgapiam się, czekają Bóg wie na co!!! Może jeszcze przed zielonym
pojawi się pomarańczowe, w celu obwieszczenia zbliżającej się katastrofy. Ale nie
od razu zielone, wali po gałach, jak raca na stadionie Legii. Podchodzę więc do
tych drzwi, biorę oddech, łapie klamkę i już wiem, co zrobię… Otwieram drzwi, lekko
odsuwam się na bok i przepuszczam te przemiłe panie, w tym jedną o kulach. Wypuszczam
powietrze, tylko tak, jakoś subtelnie, bezgłośnie, by nie poczuły oddechu śmierci
na swych starczych karkach. I obserwuję, i patrzę z niedowierzaniem, jak kule,
które przed chwilą zmiażdżyły mi serce, pędzą obok swej właścicielki, radośnie
podskakują, nie tykając ziemi.
Możecie mi wierzyć, mam łzy w oczach, łzy wściekłości i
bezradności. Tylko ta nadzieja, że może mnie ktoś kiedyś przepuści – trzyma mnie
przy życiu. Widzę oczami wyobraźni ten prehistoryczny teledysk Vangelis „Chariots
of Fire”. Filmowa wręcz scena ma miejsce na naszej ełckiej ziemi w jednym z
oddziałów popularnego banku. Gdybym tylko odważyła się wyjąć telefon i
uwiecznić wspaniałość tej sceny. Mój wkład w historię kina amatorskiego
nagrodzono by deszcze nagród i nawet już widzę siebie, idącą odebrać nagrodę z ręki
Marcina Mellera!!!
Gdy one tak suną do tej kasy, celu ich wyprawy, ja sobie
marzę i obserwuję te sarkastyczno-uprzejme uśmiechy pełne kurtuazji i
nienawiści. Panie lotem błyskawicy mijają kasę nr 1 i kasę nr 2, podążając do
jedynego czynnego okienka, nr 3. Nic nie dzieje się bez przyczyny, w końcu trzy
w Biblii ma potężne znaczenie, cała rasa ludzka wywodzi się od trzech synów
Noe; Jezus według tradycji nauczał przez trzy lata; zmartwychwstanie dokonało
się po trzech dniach od śmierci Zbawiciela; Bóg jest w trzech Osobach. Czy może
być wyraźniejszy znak, ja się pytam???
A ja łykam te swoje łzy
bezradności, chwaląc siebie za ten ogromny altruizm i ogólnie pojętą dobroć. W tym
momencie moim oczom ukazuje się widok niezwykły. W stylu: archaniołowie w
otoczeniu aniołów zstępują na chmurze miłosierdzia na ziemski padół. Nagle na
zapleczu robi się ruch, zza drzwi wychodzi kolejna kasjerka. Lekko skinęła na
mnie głową, delikatnie, aczkolwiek stanowczo, powtórzyłam jej gest. Podeszłyśmy
do pierwszej kasy. I tylko kątem oka ujrzałam, iż te dwie starsze damy
próbowały zaprotestować, głośno wyrazić swój sprzeciw, w końcu one weszły pierwsze. Mam nadzieję tylko, że to wyraz mojej twarzy, skutecznie zniechęcił je do podjęcia
próby odbicia mi kasjerki.
- Wpłata?
- Tak.
- Proszę pokwitować. Do widzenia!!!
Całe 17 sekund!!! I moje slow life
wróciło na właściwe tory!!!
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza