Kiedy stanęłam przed wyborem, jakie studia i gdzie, skupiłam
się, przede wszystkim, na tej opcji GDZIE.
Wybierałam między kierunkami
humanistycznymi, więc nie stałam przed jakimś kolosalnie życiowym problemem,
jednak najważniejszym aspektem, który brałam pod uwagę, była odległość. I wcale
nie satysfakcjonowało mnie, jakieś skromne, 100 km do Białegostoku, czy 150 do
Olsztyna. Ja chciałam w świat!!!
Jak na złość, dostałam się na wszystkie kierunki, które
sobie przekornie wybrałam. Złożyłam papiery w kilka miejsc i wszyscy chcieli
przyjąć mnie z otwartymi ramionami (w sumie nie dziwię im się ;) ) Niewiele myśląc, wybrałam Toruń, dziś wiem,
że to był strzał w dziesiątkę, kocham to miasto, wiążą się z nim jedne z
najpiękniejszych wspomnień mojej młodości!!! Wiem, że wybrałam idealnie. Wiedziałam
już wtedy, że nogi Boga złapałam, bo przyjęto mnie do szkoły poetów*!!!
Pamiętam dzień, w którym rodzice „wywozili” mnie z domu,
oddawali w ręce dorosłego świata, kiedy tata nic nie mówił, mama nerwowo
paplała przez całą drogę. A ja cieszyłam się perspektywą zasłużonej wolności.
Wolności, którą sobie wymarzyłam, wymodliłam, sama wybrałam.
Te kilka godzin, z Ełku do Torunia, przejechałam w takiej
euforii i afektacji, że nawet nie pamiętałam drogi, czasu spędzonego w aucie.
Niczego, dosłownie niczego nie pamiętałam. Jechałam w końcu „na swoje”,
oczywiście, z comiesięcznym przelewem od rodziców.
Zachłysnęłam się tą wolnością, ale tak zdrowo. Uwielbiam, do
dziś, poznawać nowych ludzi, nie mam problemu, by odnaleźć się w nowym towarzystwie.
Moja otwartość, spontaniczność i prowincjonalna ufność, pomogły mi bardzo w
życiu. Pomogły też w pierwszych miesiącach aklimatyzacji w nowym, dużym
mieście.
Pierwszy rok minął błyskawicznie, troszkę uciążliwe wydawały
mi się te sześciogodzinne dojazdy do domu, z przesiadką w Olsztynie, jednak
cieszyłam się wówczas, że nie studiuję w Poznaniu, czy, nie daj boshe, we
Wrocławiu. Perspektywa spędzenia w pociągu ¾ doby, jakoś mi się nie uśmiechała.
Drugi, trzeci rok, coraz rzadziej przyjeżdżałam do domu,
czwarty rok i moje gościnne występy na Uniwersytecie Gdańskim. I w domu byłam
gościem, dwa, trzy razy do roku. Te dojazdy, przesiadki, kombinowanie z kasą na
bilety, jakoś mi to ze sobą nie grało.
Jednak coś zawsze ciągnęło mnie do rodzinnego miasta.
Wiecie, że nazywana byłam nawet „lokalną patriotką”. OK, powiecie, przyszły mąż
(teraz już obecny) – też jest z Ełku, pewnie to mnie przyciągnęło z powrotem na
Mazury. Pewnie tak, jednak nie był to decydujący argument.
Zawsze wiedziałam, że wrócę do mojego rodzinnego miasta,
chciałam tego, było to dla mnie czymś tak oczywistym, że nawet nie
zastanawiałam się nad inną opcją.
Dziś już nie wstydzę przyznać się do tego, że nie chciałam
mieszkać z dala od rodziców, od rodziny. Choć nigdy nie sądziłam, że będę mieszkała
tak blisko rodziców. Aż tak blisko!!!
Jak mówię, że mieszkamy w jednym budynku, bliźniaku z moimi
rodzicami, to na twarzy naszych rozmówców pojawia się uśmiech, czasami taki po
prostu, sympatyczny, innym razem, zabarwiony lekką nutką sarkazmu, innym, po
prostu, z charakterystyczna drwiną, kpiną.
Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach, kiedy tak dużo
mówi się o dzieciach uzależnionych od rodziców, kiedy za przykład podaje się
40-letnich samotnych Włochów, którzy nadal mieszkają z rodzicami, tak bliskie,
jak nasze, sąsiedztwo z rodzicami, kojarzy się ludziom z życiową nieudolnością.
A ja Wam powiem jedno, nic lepszego nie mogło nas w życiu
spotkać, jak sąsiedztwo rodziców (zwłaszcza moich). Widuję ich średnio raz w
tygodniu, chyba, że mam potrzebę podrzucenia dziecka, ewentualnie zabrakło mi
mleka, czy po prostu nie mam z kim pogadać, a mam ochotę na szybka kawę. Taki
miks, przyjemnego z pożytecznym.
Całe szczęście, że moi rodzice są aktywni, zawodowo, mama
sportowo, bo jeszcze nie daj boshe, zarzuciłby mi ktoś, że ich wykorzystuję.
Nic bardziej mylnego, nie znam drugich, tak bardzo asertywnych rodziców!!!
Cieszę się, że mieszkam tak blisko nich. Szczególnie cieszyłam
się latem, w wakacje, gdy wszystkie koleżanki pracowały na etacie, a my z mamą,
dwie nauczycielki, mogłyśmy byczyć się całymi dniami.
Może Ełk, to nie metropolia, może perspektywy rozwoju sa
mniejsze, ale szczerze, nie zamieniłabym tego miejsca na żadne inne. Dlaczego,
zobaczcie!!!
* parafraza słów Adasia Miauczyńskiego z filmu „Dzień
Świra”, w reż. Marka Koterskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz