Jakiś czas temu trafiłam na artykuł (najgorsze, że nie
pamiętam ani autora, ani tytułu, ani strony – wiem, mogłabym przelecieć
historię, zabrzmiało to, co najmniej dwuznacznie, ale to jest robota bez końca,
stron tysiące, gdzie szukać w tym bałaganie?), w którym autor wymienił
kilkanaście zasad, według których należy żyć, aby być szczęśliwym. Pamiętam
wybiórczo raczej, ale to nieistotne.
Postanowiłam zebrać swoje zasady, to czym
ja się kieruję, co jest dla mnie w życiu najważniejsze, co mnie określa, co przekreśla,
a że uwielbiam listy, to ochoczo wzięłam się do roboty. Górnolotnie pomyślałam,
że dzięki tym zasadom, poznam siebie, wejrzę we własne wnętrze, przysiądę na
chwilę, by się wyciszyć.
Nic bardziej mylnego!!!
Poległam już na samym początku, bo niby od czego mam zacząć,
jak napiszę, że stawiam na pierwszym miejscu siebie, to okażę się egoistką!
Rodzinę – nie dbam o siebie i swoją przestrzeń. Praca – nie, no przesadziłam,
ale taka opcja też mogłaby się pojawić, wtedy okazałoby się, że zaniedbuję
siebie, dom, rodzinę i nie daj Boże, dziecko!!!
I stwierdziłam, że zawsze byłam kiepska z chemii, jakieś
zasady, kwasy, sole i Bóg wie, co jeszcze!!! (Wiem, że będzie to czytała moja ulubiona koleżanka od chemii, więc nie mogę wymieniać nic więcej, choć kojarzą mi się jeszcze aminokwasy i enzymy, ale nie będę się pogrążała)
A zresztą, nie umiem konsekwencji (pisałam już kiedyś o tym, CZYTAJ) Nigdy się tego nie mogłam
nauczyć. W ogóle co to jest ta konsekwencja? Jak całe życie słyszałam, że tylko
krowa zdania nie zmienia!!! Więc ja krową nie chcę być, tak, jakby się przeciw
temu buntuję.
Moje zasady zależą od punktu siedzenia i widzenia, a
najbardziej odczuwania.
No bo jak można przejść na dietę i nie zjeść ciasta, gdy tata
przed nosem stawia swoją popisową szarlotkę. A oszczędzanie można przecież zacząć od
jutra, skoro torebka, ta piękna i wymarzona, okazuje się o 30% tańsza.
Podobno dobrze jest być konsekwentnym, ponieważ osoba
konsekwentna postrzegana jest jako rozumująca i działająca logicznie oraz
planowo. To ktoś wytrwały, umiejący na bieżąco modelować swoje plany i
działania.
Bożenko, jak pięknie to brzmi, w związku z tym poleżę i
poczekam, aż mi przejdzie. Albo nie, zrobię coś spontanicznego, posprzątam w
szafie, mogę też pokontemplować, na przykład biel sufitu.
Okazuje się, że ja działam na zasadzie bliżej nieokreślonej,
nieprzemyślanej, lekkomyślnej spontaniczności.
Jednoznacznie nie potrafiłabym
stworzyć definicji mojej spontaniczności, jednakowoż stare: „mówisz i robisz
szybciej, niż pomyślisz” ma tu pewną rację bytu. Jakbyśmy dołożyli do tego
impulsywność, porywczość, przechodzącą momentami w agresję – można by pokusić
się o mój rys psychologiczny. Jednak nie będę nikogo fatygowała, bo jednym,
celnym w punkt, słowem , którym mogłabym się samoscharekteryzować
(„samoscharakteryzowanie” to nie jest to samo, co opis, a tym bardziej
autocharakterystyka): WARIATKA!!!
Zdecydowanie, tak powinno brzmieć moje drugie imię,
ewentualnie, jakieś wariacje, ale w podobnym tonie, coś na zasadzie: furiatka,
ksantypa (tak, dobrze przeczytaliście, ksantypa, nie Ksantypa, chociaż, nie,
Ksantypą też mogę być – też zatruwam życie mojemu mężowi, choć mu daleko do
Sokratesa J).
Dlatego też uwielbiam te wszystkie poradniki: „Jak uwolnić w
sobie dziecko”, „Jak naturalnie zostać spontanicznym”.
Tak, myślę, że idealnie właśnie z poradników, można nauczyć
się bycia spontanicznym i otwartym, lekkim i nie poddając się rutynie.
Ja nie poddaję się rutynie, strzelam focha bez powodu, robię
z siebie idiotkę bez wcześniejszego planu. Baaa, ja nawet potrafię wyskoczyć z
czymś, co mnie od razu nakreśli i da moim rozmówcom pełen obraz
niezrównoważonej emocjonalnie i psychicznie kobiety w kwiecie wieku J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz