Tak, było sobie życie przed fejsbukiem. I podobno
ludzie nawet mieli co robić w internetach. Podobno było nawet wesoło i ludzie
się, jakoś ze sobą komunikowali. I nawet wtedy istniał problem uzależnienia od
tego wirtualnego świata.
A dziś? Jak dziś wygląda życie w Internecie poza
Facebookiem? Ile razy słyszeliście to zdanie (mój mąż słyszy je na okrągło):
„Nie masz konta na fejsbuku? Nie istniejesz!!!”
Nigdy nie sądziłam, że jestem jakoś specjalnie od tego fejsa
uzależniona, dawałam sobie, bez żadnego przymusu, czy chęci kontrolowania
swoich popędów, wolne od tej wirtualnej społeczności. Nie czułam presji, czy
przymusu, czułam się panią sytuacji (feministki byłyby ze mnie dumnie).
Jednak wczoraj, zablokowali mi totalnie konto, ale tak, że
zupełnie zniknęło z sieci. Najgorsze, że razem z nim zniknął mój fan page,
dzięki któremu kontaktowałam się z „moimi fanami” (jaaaa, zabrzmiałam, jak
prawdziwa celebrytka). I po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że czegoś mi
brakuje, że straciłam coś namacalnego, niby mało istotne, a robi ogromną różnicę!!!
I dopiero teraz dotarła do mnie ta świadomość, że jednak
lubiłam sobie codziennie, czasami kilka razy dziennie, przy okazji większej nudy, nawet
kilkanaście razy dziennie, zajrzeć „do znajomych”.
Oczywiście, nie na zasadzie
babskiej ciekawości, nie no skąd, aż taka wścibska nie jestem, nie, nie myślcie sobie, pfff... Raczej ot, tak, dla fanu, dla zabicia czasu, żeby czymś zająć ręce... Coś na zasadzie, zaglądam, bo
mam wolną chwilę, bo akurat lekarz się spóźnia, bo czekam na Igę, bo…
Argumentów jest całe mnóstwo. Do wybory, do koloru!!!
I tu pojawia się ta bardzo subtelna aluzja, która trafiła mnie, jak ten gumowy but, którym sąsiad babci palnął mnie w łeb i, jak po dziś dzień twierdzi moja mama, po tym uderzeniu straciłam wzrok. Częste kontakty z fejsbukiem tłumaczyłam sobie tym, że muszę być na bieżąco. Przede wszystkim dlatego, żeby być na bieżąco. Bo lubię być na bieżąco!!!
Najważniejsze jednak były te wszystkie informacje z kraju i
ze świata, wiadomości, niusy, fakty, ponieważ na swoim prywatnym koncie, miałam
polubione chyba wszystkie możliwe portale informacyjne, dzienniki, tygodniki, wszelkiego rodzaju serwisy informacyjne. A że akurat
zobaczyłam, że jedna koleżanka się zaręczyła, inna przefarbowała włosy, kolejna
zrobiła gołąbki na obiad, a kolega zabrał syna na wycieczkę do parku, by pod
czujnym okiem aparatu zagrać z malcem w piłę, no cóż, tak się, jakoś te zdjęcia
przewijały same, samiutkie, samiusieńkie.
No i okazało się, że, broń boshe nie specjalnie, naruszyłam
zasady obowiązujące na fb, czyli Standardy Społeczności i Regulamin Facebook'a, w których
wyraźnie mowa o tym, że nie wolno występować pod pseudonimami, tytułami, czy
fałszywymi nazwiskami. Nazwiska i imiona nie mogą zawierać cyfr, znaków
pochodzących z różnych języków itp.
![]() |
Ani spam, ani wymuszenie danych - taką informację dostaniecie po zablokowaniu konta |
Kurwacka, tak sobie myślałam, że to dotyczy wszystkich, ale nie mnie. Przecież tym swoim niewinnym pseudonimem nikogo nie krzywdzę. Blokujcie konta, tak teraz sobie w gniewie i totalnym rozgoryczeniu myślę, tym wszystkim idiotom, co tworzą te chore profile siejące nienawiść!!!
I tu okazuje się, jakim jestem paradoksem, niby kobieta jest
jedną wielką sprzecznością, ale ja przeszłam samą siebie. Dlaczego?
A no
dlatego, że fan page prowadzę pod prawdziwym nazwiskiem, nazwiskiem, którym
sygnuję swojego bloga. Na banerze wyraźnie widnieje by Katarzyna Osiecka.
Jednak
prywatne konto założone miałam pod pseudonimem, takim tam zabawnym, miałam
wrażenie, że nieszkodliwym. Założyłam to prywatne konto jeszcze w czasach, gdy
nawet nie pomyślałam o tym, że mogłabym kiedykolwiek założyć bloga i prowadzić
fan page. Podejrzewam, że zakładając konto na fejsie nie słyszałam pewnie o
żadnych blogach.
Powodem, dla którego nie podałam prawdziwych danych, był fakt, że nie chciałam, by zapraszali mnie uczniowie, bym musiała
im odmawiać, nie lubię takich konfrontacji, więc wolałam tego uniknąć (w pierwszej minucie założenie i zatwierdzenia swojego prywatnego profilu na fb, dostałam kilkanaście zaproszeń od moich uczniów, wtedy nie mogłam tego pojąć, jak mnie tak szybko znaleźli, czy jak maniacy wbijali w fejsbukową przeglądarkę moje dane? - myślałam przerażona)
Z
drugiej strony, zanim zaczęłam prowadzić fp Prowincjonalnej, miałam kilku
znajomych, dopiero z czasem zaobserwowałam, że tak powiem "przypływ", jednak, szczerze
muszę przyznać, że mocno weryfikowałam, to kogo zapraszam i czyje zaproszenia
przyjmuję.
OK, pal go sześć to prywatne konto, zawsze można je
odtworzyć, wrócić do mniej więcej podobnego stanu sprzed zablokowania, ale co
zrobię z fan pagem, którego była/jestem jedynym administratorem (i tu apel do
wszystkich blogerów, dodajcie męża, siostrę, kuzynkę, byle nie fikcyjne konto,
jako drugiego administratora, unikniecie tylu problemów, które feksbukowe życie postawiło
przede mną).
Nigdy, przenigdy nie sądziłam, że brak dostępu do fejsa
skłoni mnie do jakichkolwiek refleksji, a jednak. Zastanawiam się, co ja
takiego robiłam w czasach „przed facebook’iem”, bo potrafiłam spędzać w tym
wirtualnym świecie całkiem sporo czasu. Choć nigdy nie grałam w żadne gry, nie
należałam do innej (nie, należałam do nk) społeczności internetowej, do żadnej grupy, nie udzielałam się na forach, w takim razie, co ja tam robiłam? No co??
Dziura, totalna, dawno zapomniana dziura. Aha, uwielbiałam Pudelka J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz