Ostatni czas, nawet nie rok, ale więcej, to dobry okres dla
polskiej kinematografii. Coraz więcej coraz lepszych filmów wypuszcza się z
polskich wytwórni. Ja jestem zachwycona, tym, co ostatnio zobaczyłam, filmami,
którymi naprawdę się zachłysnęłam. Wiem, że nadchodzący czas to nie będzie
sezon książkowy, ale właśnie filmowy.
Teraz zastanawiam się, jak to logistycznie połączyć. Fajnym czasem
było przedszkole Igi. Ja kończyłam zajęcia o 13, ona o 15, miałam dwie luźne
godziny, więc bezkarnie chodziłam do kina na przedpołudniowe seanse. Ekstra sprawa,
puste kino, zero żrącego tłumu i brak jakichkolwiek wyrzutów sumienia, że
zaniedbuję inne aspekty życia. W tym roku też muszę pomyśleć o takim czasie dla
siebie.
Jakoś tak jest, że uwielbiam polskie filmu (rzecz jasna, nie
generalizuję), mam swoich ulubionych reżyserów, aktorów itp. Jednak jednego
czego nie akceptuję to ekranizacje lektur szkolnych, od razu kojarzy mi się z
przymusem, by całą szkołą pójść na taki film (oczywiście pod pozorem
przydatności, pod płaszczykiem podstawy programowej), który nie koniecznie
wciąga, jedynie wyciąga, ale kasę od naiwnych uczniaków.
Z takim samym nastawieniem obejrzałam zapowiedź filmu Filipa
Bajona „Panie Dulskie”. Jednak muszę zwrócić honor i cofnąć słowa, jakie
rzuciłam pod adresem filmu, którego, nota bebe, jeszcze nie widziałam, ponieważ
adaptacja najsłynniejszej tragifarsy kołtuńskiej Gabrieli Zapolskiej w
reżyserii Bajona, to naprawdę kawał dobrego kina. Jestem dosłownie zachwycona
tym, co zobaczyłam.
Najważniejsze, nie jest to wierna kopia utworu z początku XX
wieku. Bajon podszedł do tego dzieła w bardzo ciekawy, moim zdanie, sposób, pierwowzór
uczynił pretekstem do dalszych rozważań, ponieważ w filmie ukazane są trzy
pokolenia pań Dulskich.
Trzymając się realiów początku XX wieku, postanowiłem zmienić intrygę, która ciągnie się przez kolejnych sto lat, funkcjonując jako pewien mit rodzinny, rodzinna tajemnica. Najstarszą Dulską, tę najbardziej rządzącą, choć – nie ma co ukrywać – ten film należy do kobiet, one wszystkie tutaj rządzą bardzo silną ręką, gra Krystyna Janda – to pod nią pisałem ten scenariusz. Stara Dulska trzyma rodzinę razem, ale jest inaczej niż u Zapolskiej – to ona jest ofiarą, to ona zostaje wykiwana. Jej córkę gra Katarzyna Figura, krawcowa, która nie tylko scala rodzinę, ale również ją utrzymuje. Matka i córka mieszkają razem, ich stosunki są dość napięte, bo wynikają z przeszłości, która nie została wyjaśniona. Drugie pokolenie Dulskich poznajemy w 1954 roku, kiedy dulszczyzna próbuje dostosować się do totalitarnego systemu – nie ujawnia się, milknie, nie rozmawia, chowa się gdzieś, byle tylko nie narazić się politycznie. Najmłodszą Dulską – wnuczkę – gra Maja Ostaszewska. Pojawia się ona w 1994 roku – tu dulszczyzna znów zmienia się całkowicie, ale tajemnica pozostaje. Kobieta próbuje ją rozwiązać, ponieważ uważa, że ona na nią wpływa i jest to wpływ zdecydowanie negatywny, dlatego nie spocznie, póki nie dowie się, jakiego zła dopuścili się jej przodkowie. „Panie Dulskie” to opowieść uniwersalna i ponadczasowa, która uświadamia współczesnemu widzowi, że nie żyje on tylko tu i teraz, w jednej dacie, ale żyje również sto lat temu, bo wszystko co wydarzyło się kiedyś, wpływa na niego, wpływa na jego historię. Człowiek jest zakorzeniony w swojej przeszłości bardziej niż myśli – opowiada reżyser filmu Filip Bajon.
Babka Dulska, czyli Aniela, w tę postać wcieliła się
największa diwa polskiego kina, Krystyna Janda, która jest tak wyrazista, tak
prawdziwa, jakby urodziła się do zagrania tej roli (jeśli jeszcze się nie zorientowaliście,
kocham Jandę!!!). Uwikłana w tajemnice i przeszłość, stara się dostosować do
panującej postalinowskiej rzeczywistości. Nie muszę dodawać, że Janda „ukradła”
cały film!!! Nie powiem, że to była jej życiowa rola, bo życiowych ról tej
aktorki, nie jestem w stanie zliczyć.
Córka, melancholijna Mela i Katarzyna Figura (ale nie ta,
którą pamiętacie z filmów „Szczęśliwego Nowego Jorku” czy „Killera”, ale tu jest
Figura rodem z „Żurku”) uwikłana w czasy, w których żyje, zastraszona przez system i
ciągle kultywująca filozofię swojej matki, dotyczącą czterech ścian i domowych
tajemnic.
Ostatnią z rodu jest bezkompromisowa reżyserka młodego
pokolenia, która nie boi pokazać intymnej strony swojej rodziny, czyli Maja Ostaszewska.
Szczerze, to najmniej do mnie przemówiła. Mimo, że kobieta współczesna, egzaltowana
i pewna siebie, odważna, żądna sensacji i rodzinnego ekshibicjonizmu, to jednak mnie nie
kupiła, ale może Ostaszewska jeszcze nie osiągnęła to poziomu, co Janda, czy
nawet Figura. Według mnie była aż nadto przerysowana, przesadzona, sztuczna. Dosyć
blado wypadła na tle starszych koleżanek.
Bajonowi – reżyserowi i scenarzyście, idealnie udało się
ukazać to, co przez całe życie uważaliśmy za kołtuńskie przywary, jednak, mimo
iż dodał im własną filozofię, nadbudował tu pewną ideologię, gładko wplótł to w
życie i historię trzech pokoleń Dulskich. Ta, która uchodziła za największą
magierę, manipulatorkę, okazuje się naiwną, pozbawioną przebiegłości straszą
panią. Ci, których ona zawsze trzymała w garści okazali się tymi, którzy
przechytrzyli ją na całej linii (więcej nie zdradzę).
Bajon w bardzo prowokacyjny sposób podszedł do interpretacji
dzieła, które jest początkiem dłuższej historii opowiedzianej za pomocą
licznych retrospekcji. Wymieszanie trzech planów czasowych, wydaje się
zabiegiem dość karkołomnym, momentami nakładanie wielu płaszczyzn dezorientuje
widza, to ma to jednak solidne uzasadnienie. W interpretacji dzieła nie
przeszkadza również swoista wycinkowość, przypomina raczej filmową mozaikę, niż
rozsypane puzzle. Każda opowieść i każda epoka, w której dane wydarzenia miały
miejsce odzwierciedlają bowiem trudną i naszpikowaną tajemnicami oraz
niedomówieniami historię rodziny Dulskich.
Bajon nie tylko bardzo luźno interpretuje literackie dzieło
Gabrieli Zapolskiej, ale niejako dopisuje kolejne rozdziały, obsadzając
bohaterów dramatu w nowych realiach, szczególnie tych politycznych. Konfrontuje
Dulskie ze zmieniającą się obyczajowością i na nowo definiuje pojęcie
dulszczyzny. A wszystko dzieje się w bardzo przystępnej, świeżej i niezwykle
humorystycznej konwencji.
Oczywiście nie miejcie złudzeń, nie jest to film, który
wyrywa z butów, nie daje spokoju, uwiera, jak kamień w skarpecie. należy go
raczej traktować jako wariację, ilustrację twórczego odczytania i rozwinięcia
klasyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz