O geniuszu Antoine’a de Saint-Exupery’ego nie muszę pisać,
wszyscy to wiemy. Zapewne większość swoją opinię o talencie tego pisarza opiera
tylko i wyłącznie na jednej pozycji, ale cóż, liczą się dobre chęci. Ale ja nie
o tym.
Dla tych, którzy obawiają się, że adapatacja powieści Antoine’a
de Saint-Exupery’ego w reżyserii Marka Osborne’a będzie przypominała cokolwiek
idiotyczny musical Stanleya Donena z 1974 roku, mam dobrą wiadomość: ta
współczesna bajka jest po prostu CUDNA!!!
Wiem, totalnie nieprofesjonalna recenzja, żeby już w drugim
akapicie zdradzać swoje emocje, ale nie mogę się po prostu powstrzymać, gdyż
zakochałam się w tej fantastycznej ekranizacji!!!
Po pierwsze mądra, wzruszająca, ciepła, zabawna,
inteligenta, a przede wszystkim dobrze zrobiona. Z idealną wręcz ścieżką
dźwiękową. W tle rozbrzmiewają rozkoszne piosenki Camille i Charlesa Treneta,
co dodaje adaptacji swoistego, kameralnego, a nie disney’owskiego, klimatu.
Strona wizualna ekranizacji, jest według mnie, ogromnym atutem tej
bajki, dzięki niej z łatwością mogliśmy wczuć się w klimat powieści. Zachwycona
jestem zabiegiem, jaki zastosował Osborne, który zdecydował się zrealizować przenikające
się wątki za pomocą zupełnie różnych technik – korzysta zarówno z animacji
poklatkowej przypominającej trochę perełki realizowane kiedyś w studiu
Se-Ma-For, jak i znajomo wyglądającej animacji komputerowej. Bardzo ciekawym,
moim zdaniem, jest też zabieg, jaki zastosował Osbrone, nawiązanie do
autorskich ilustracji Antoine’a de Saint-Exupery’ego.
Nie będę w żaden sposób przybliżała Wam treści filmu,
którego trzon główny, na bazie, którego zbudowano całą historię, jest zarazem wątkiem poboczny albo co najwyżej
współrzędnym, stanowi znana wszystkim historia Małego Księcia i starego Pilota.
Moim zdaniem ważniejsza jest tu jednak historia Małej Dziewczynki, której nie
poznajemy tak naprawdę z imienia (kolejny zabieg nadający opowieści cechy uniwersalne) ma tylko zdrobnienie, którym nazywa ją Matka,
Żabcia.
Smutna historia korpo-córeczki, której matka za wszelką ceną
chce, by ta w życiu osiągnęła sukces, naprawdę łapie za serce (tak wiem, jest
idealnym chwytem przebojowej bajki dla masowej widowni). Samotna dziewczynka ma
każdy dzień, każdą minutę i sekundę swojego króciutkiego życia zaplanowane, jak
w najlepszy szwajcarskim zegarku. Tylko po
to, aby zostać perfekcyjnym dorosłym.
Podobnie, jak powieść Exupery’ego, ekranizacja ma wymowę bardzo uniwersalną.
Tak naprawdę nie wiemy, kiedy dzieje się jej akcja, może są to lata 50-te
ubiegłego wieku, a może początek XXI wieku. Ale, szczerze, jest to informacja
zbędna, ponieważ nie ważna jest tu istota czasu. Ważna jest historia sama w sobie.
Oczywiście, scenarzyści Irena
Brignull oraz Bob Persichetti, poszli na całość i uzupełnili także symboliczny
wydźwięk książki Antoine'a de Saint-Exupéry'ego o własne, bardziej oczywiste
morały, skierowane ewidentnie do współczesnej dziecięcej widowni, wychowanej na
nieco innym typie animowanych bajek.
W ogólnym rozrachunku, w skali od 1 do 10, daje tej bajce…
25!!! I naprawdę nie widzę, a może nie chcę widzieć, tej komercjalizacji,
nachalnego moralizatorstwa i kilku innych niedociągnięć. Śmiało mogę polecić ją
zarówno dzieciom, jak i ich rodzicom. Choć, według mnie, wiek ma tu kolosalne
znaczenie. Były momenty, gdy akcja totalnie spowalniała, tempo było dość
powolne, wówczas Iga (6 lat) zaczynała się wiercić. Ale 10-latek, który z nami
był, był naprawdę, szczerze zachwycony. Ja spłakałam się, jak głupia,
wzruszyłam, naśmiałam i szczerze powiem, wróciłam do swoich „dziecięcych korzeni”.
Współczesna, metaforyczna wersja, która wpisuje się w kanony
bajek, na których dorastają nasze dzieci, zrobiona tak, że zachwyci nawet
najbardziej wyszukanych widzów.
POLECAM J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz