![]() |
fot. Stanisław Hawrus |
Niedawno weszłam w wiek, w którym niektóre kobiety zostają
już nie tyle że matkami, ale babciami. Taaak i nie jest to wcale kokieteria z
mojej strony. No niestety, zaczęłam powolny spadek z równi pochyłej, na końcu
której znajduje się czarny wądół. Dobra, teraz to już przesadziłam.
Ale w związku z wejściem w ten chrystusowy wiek, który tak
chętnie wypomina mi moje rodzicielka, postanowiłam podsumować swoje
macierzyństwo. Nie wiem, dlaczego akurat macierzyństwo, ale klamka zapadła.
Z ogromną zazdrością patrzę na kobiety, które swoje
macierzyństwo traktują, jak najweselszą przygodę w życiu. Które na każdym kroku
podkreślają, że dla nich zostanie mamą było priorytetem. Dla których
macierzyństwo jest najpiękniejszą realizacją kobiecości. Nie dość, że patrzę na nie
z zazdrością, to nawet z lekkim podziwem, ponieważ ja nie mogę pozbyć się tego
poczucia obowiązku, tego, że to macierzyństwo wcale nie jest fajną zabawą, ale
harówą cięższą niż na ugorze. Gdzie na efekty tej ciężkiej pracy trzeba czekać latami.
Oczywiście, wiem i sama doświadczam tego na co dzień, że
obcowanie z takim młodym, chłonnym wiedzy i innych doświadczeń, człowiekiem, to
cudowna sprawa. Czuję się, jak malarz, który bierze pędzel i podchodzi do
czystego jeszcze płótna, rozważa każdy ruch, każdą linię, mierzy i szacuje. I
wystarczy jeden niepewny ruch, czy pociągnięcie pędzlem i obraz traci swój
niepowtarzalny charakter.
Najgorsze jest w tym macierzyństwie to, że nie ma jednej,
konkretnej metody, która byłaby sprawdzona, przetestowana i miała wszystkie
możliwe atesty, która gwarantowałaby sukces. Nie ma kursów, nie ma szkoleń. I to mnie boli, bo brodzę, jak
dziecko we mgle, poszukując, nie, nie idealnego, ale dobrego rozwiązania. I mam
wrażenie, że wykładam się co rusz, że nie podołałam.
Iga, jak każde dziecko, jest bardzo plastycznym materiałem,
daje się ukształtować, jednak nie jest zamknięta w czterech ścianach, w
szczelnym słoiku, więc kształtujemy ją nie tylko my, jako rodzice. Wpływ na to,
jaka jest ma też środowisko, społeczeństwo w jakim się obraca, telewizja, inne
dzieci. I żeby nie było, nie mam pretensji, bo najzwyczajniej mieć ich nie
mogę. Jednak z pewnym niepokojem wypatruję chwili, kiedy dziecko, oleje nas
najzwyczajniej w świecie i pójdzie z koleżankami czy kolegami na lody, ciastko,
piwo, pod namiot, na koncert. Taka jest kolej rzeczy i nic z tym nie zrobimy. Ja
tak zrobiłam, zrobi też tak moje dziecko, czyli pałeczka w odwiecznym biegu, zwanym życiem. zostanie przekazana.
Tyle, że ta niezbyt odległa przyszłość spędza mi sen z
powiek. Jak ja ustrzec przed czyhającymi niebezpieczeństwami. By umiała wybrać
między dobrem a złem. Czy moje poczucie dobra i zła będzie kompatybilne z jej
odczuciami? No i właśnie najgorsze jest to, że ja ciągle się martwię, co w
ogólnym rozrachunku powoduje frustrację i złość.
I w tym miejscu przypomniałam sobie wpis, który
opublikowałam równym rok temu, ZOBACZ, co, ogólnie rzecz biorąc, znacznie
poprawiło mi humor. Dlaczego, zapytasz. Ponieważ te wszystkie troski i
zmartwienia zrzucę na karby pogody, pory roku, przesilenia zimowego, wiosennego, zimnej
Zośki.
Czyli co roku, mniej więcej o tej porze, będę się
zamartwiała i szukała całkiem nowych alternatyw wychowawczych? A co z resztą
roku? Bo wcale nie jestem bardziej wyluzowana, ogólnie jestem potwornie
zestresowana. Jednak wytłumaczenie mam tylko na część roku.
A może zaczynam ulegać modzie, lansowanej przez kolorowe
pisma albo Woody'ego Allen'a, na psychoterapię. Kurczę, najgorsze jest to, że nie
bardzo wierzę w takie metody, no chyba, że przez samouświadomienie. Z ciekawością
czytam wszelkiego rodzaju wyniki badań, nie ważne, dzieci, psy, małpy czy
pchły. Lubię, wręcz zaczytuje się, po to, by później szukać, z uporem maniaka,
teorii czysto odwrotnych i przeciwnych. Ale to chyba kwestia charakteru, lubię
być po przeciwnej stronie barykady.
Ogólnie w tym momencie życia jestem na etapie „szklanka jest
do połowy pusta” i nie wciskajcie mi tu kitu, że mogę wziąć mniejszą, wówczas
będzie pełna, po brzegi. Mój wewnętrzny motywator jest na wakacjach i ma mnie
totalnie w dupie. Mnie i moje szczęście wewnętrzne. I moje macierzyństwo!!!
wychowywanie dzieci to kawał ciężkiej pracy. Przy starszej córce widzę jak wiele błędów popełniłam. Nikt nie jest idealny, nieomylny. Jestem pewna, że jeszcze wiele błędów popełnię. pe.es niech już kurde wraca z tych wakacji
OdpowiedzUsuńPatrycja, wraca powoli zawija się z tych wakacji, bo potwornie się rozleniwil ;)
OdpowiedzUsuńA wychowanie to cieeeezka halowa.
to nie jest aż tak źle, bo wg mojego szwagra psychiatry najgorzej jest jak się nie widzi szklanki, Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńkurczę, a ja myślałam, że z tymi szklankami to zupełnie, jak z białymi myszkami, jak je widzisz, jest już po tobie ;) uffff... uspokoiłaś mnie :)
OdpowiedzUsuń