Wiem, naprawdę wiem, że temat jest totalnie oklepany, jak
kilometrówki posła Hofmana w 2014 roku (a swoją drogą wiecie, że „kilometrówka” była
najpopularniejszym słowem 2014 roku, pobiła nawet selfie!!!).
Jednak nie mogę przejść koło niego obojętnie. W święta,
miałam okazję spotkać się z dawno niewidzianymi znajomymi, takimi ze szkolnego,
a raczej dziecinnego podwórka. Przy okazji spotkania, wspominaliśmy.
Wspominaliśmy nasze dzieciństwo, oczywiście wniosek jest jednej,
niezaprzeczalny i niepodważalny, nam żyło się lepiej.
Choć może ja nie pamiętam już tych wielkich kolejek, czy
pustych półek (jednak z perspektywy czasu tak sobie myślę, że te kwadratowe,
cholernie twarde gumy, soki w folii i irysy, w zupełności mi wystarczały, więc
nie zwracałam uwagi na braki). Jednak pamiętam wszelkiego rodzaju budowy, na
których biegaliśmy bez żadnego nadzoru czy kontroli. Pamiętam zabawy w
chowanego, na placu MZK, kiedy kryliśmy się w autobusach pod siedzeniami. Górki,
po których mknęliśmy z szybkością wiatru, po to by zatrzymać się kilka
centymetrów nad brzegiem rwącej rzeki. Pamiętam pierwszego „papierosa”, czyli
łodygę od wysuszonego kopru, wyglądała i paliła się prawie, jak papieros. Te
jazdy na rowerach, po okolicznych lasach, gdzie spędzaliśmy kilka godzin
dziennie.
Nigdy nie byliśmy pozostawieni bez opieki, zawsze
towarzyszyło nam starsze, o te kilka lat, rodzeństwo. Pamiętam, jakim
szacunkiem cieszył się starszy o 4 lata brat mojej przyjaciółki. On, według nas, był dorosły
i to, co powiedział, było święte. Albo starsza siostra innej koleżanki,
przecież to był autorytet we wszystkim, a na pewno w strzelaniu z pistoletu do
kaczek, wirtualnych oczywiście, nie pamiętam, jak się ta gra nazywała.
Albo te imprezy rodziców i ich znajomych. To był dopiero
wielki świat, blichtr i efekciarstwo. Te kombinezony z kreszu, włosy na
gofrownicę, perłowe makijaże. Do późnej nocy świetnie się bawili w tych
mieszkankach 40 metrowych. Dzieci w małym pokoiku, nabite pod sufit, bo każda
para miała przynajmniej dwoje dzieci i żadne nie wisiało rodzicom na placach,
ze słowami: „mamooooo, już, idzieeeemy, już!!!”
Kiedyś dzieci z naszego pokolenie były jakieś grzeczniejsze,
karniejsze. Miały szacunek do starszych, tak mi się przynajmniej wydaje (choć w
okresie buntu, uuuu, dałam rodzicom do wiwatu). Ale przede wszystkim nie były
tak bardzo „uzależnione” od rodziców. Wychowawcza smycz poluzowana była do
granic, których oczywiście nie można było przekraczać i choć były niepisane, wszyscy je znali.
Dlatego chciałabym, aby moje dziecko liznęło tego luzu lat
80-tych i 90-tych. Bo to były naprawdę fajne i beztroskie czasy. I szczerze
powiem, że widzę teraz dzieci bawiące się przed blokami, biegające z
pistoletami, czy robiące fikołki na trzepakach. Może nie ma ich tyle (tych
dzieciaków), co w naszych czasach, ale zawsze są pod blokami. Może to jest
specyfika małego miasta? Jednak dzieci maja wydzielone miejsca do gry czy zabawy, zakazane jest granie w piłkę między blokami czy na skwerkach. A w piaskownicach, czy na placach zabaw, dzieciom towarzyszą mamy, zresztą tego wymaga regulamin korzystania z obiektu. Ale tylko
tak szczerze, kto słyszał jeszcze 20 lat temu o czymś takim?? Wówczas dzieci
puszczone były „samopas” i hulaj dusza. Żeby było śmieszniej, tylko na niektórych blokowych podwórkach były place zabaw i to bez atestów czy spełniana norm europejskich. (Własnie M. mnie poprawił, żebym czytelnikom w twarz nie drwiła z tymi placami zabaw, chyba, że w moich czasach, w jego były klatki i trzepaki).
Mieszkałam w starym poniemieckim bloczku (zdrobnienie
celowe), gdzie podłoga skrzypiała, jak w wiekowym zamczysku, jednak klatki były
ogromne, idealne na domki, w których mieszkało kilka rodzin, złożonych z
miśków, lalek i innych wytworów pracy naszych dziecięcych rąk. Strych zachęcał do buszowania po sąsiedzkich
kartonach pełnych skarbów. Ogródki przydomowe pełne zieleniny, którą
wyjadaliśmy sąsiadom bez skrupułów. Taka mnie refleksja naszła, czy nie
uważacie, że kiedyś sąsiedzi byli bardziej wyrozumiali, tu nie chodzi o dzieci,
ale o dorosłych. Zdeptana dróżka w ogródku, rozbita szyba, połamane drzewka w
ogrodzie – była bura od rodziców. Ale sąsiad zawsze odpowiadał dzień dobry,
choćby nie wiem, jaka krzywda mu się stała. Zawsze był miły, ale potrafił też
strofować, krzyknąć czy doprowadzić nieopierzone towarzystwo do porządku. I
nikt mu nie powiedział „sp*rdalaj”.
Tak, mogę powiedzieć to głośno, miałam szczęśliwe
dzieciństwo. I choć doskonale pamiętam dzień, w którym skończyła się moje
beztroska – powtarzałam to wszem i wobec, czyli dzień, w którym do domu
przywieziono ze szpitala moja młodszą siostrę. Nienawidziłam jej i miałam
ochotę ją unicestwić (do tego stopnia, że mama nie zostawiała mnie w jednym
pokoju z siostrą). Dlatego przez cały ten czas chodziłam do przedszkola, mimo
że mama była w domu. I nikt nie miał pretensji, że kobieta nie pracuje, a
dzieciak w przedszkolu. Kochałam swoje przedszkole, jednak największą wiochą
było to, że mam odprowadzała mnie do szatni, w końcu postawiłam się i chodziłam
sama, w wieku czterech lat!!! Mama zostawiał mnie dwa bloki od przedszkola, a
ja szłam sama, z dumnie uniesioną głową. Co prawda mama mnie śledziła, jadąc za mną maluchem,
ale ja byłam najdumniejszym dzieckiem w przedszkolu – niestety nie trwało to
długo, gdyż siałam zamęt wśród dzieciaków, które też nie miały ochoty być
przyprowadzane przez rodziców.
Pamiętam te wszystkie psikusy robione sąsiadom. Podkładanie
na wycieraczce papierowej torby z bliżej nieokreśloną zawartością, podpalenie,
pukanie i w nogi – tak strasznie chcieliśmy wtedy zobaczyć minę tych osób i to,
jak gaszą te małe ogniska domowym kapciem, jednak nigdy nie mieliśmy tyle
odwagi, by zostać i podziwiać dzieło. Z perspektywy czasu, patrząc na to, jako
już dorosły człowiek, nie mogę uwierzyć, że nikt wówczas nie zadzwonił na
policję. Wszyscy nas tolerowali, my za dnia mówiliśmy grzecznie dzień dobry,
nosiliśmy zakupy, by wieczorem, zrobić jakiś numer. Mając na myśli wieczór,
mówię o godzinie mniej więcej 22. Kurczę, dlaczego mnie rodzice nie wołali do
domu?? Na pewno chcieli się mnie pozbyć, tak im zalazłam za skórę!
to były czasy! trochę za nimi tęsknię!
OdpowiedzUsuńMoje dziecinstwo to lata 90 i jeszcze sporo wowczas wygladalo podobnie. :) taaak, to szczesliwe dziecinstwo!
OdpowiedzUsuńJa też załapałam się jeszcze na lata 90-te 😃i naprawdę fajnie było. Choć pamiętam swój pierwszy komputer, którego nikt nie używał, bo nie było czasu 😉
OdpowiedzUsuńO tak, pamiętam takie dzieciństwo :)
OdpowiedzUsuńJa najbardziej tesknię za przesiadywaniem na trepaku z koleżankami i cały dzień się na podwórku było a teraz dzieciaki to tylko telewizor i komputer widzą.
OdpowiedzUsuńO rany, jak ja rozumiem Twoją zazdrość o młodsze rodzeństwo. ;D Ja strasznie źle zniosłam pojawienie się mojego młodszego brata - wcześniej byłam najmłodsza, w dodatku wymarzona córeczka, a tu nagle takie małe wyjące coś i sześcioletnia "gwiazda" poszła na tor boczny. Oj ciężko było, jak sobie pomyślę ile razy małego do łez doprowadziłam, to aż mi wstyd. Ale jak go zabrali do szpitala (nie z mojej winy, jakąś operację miał mieć, teraz już nie pamiętam jaką), to jak go kilka dni (i mamy) nie było, to moje nastawienie bardzo się zmieniło....
OdpowiedzUsuńPS. Tak, też pamiętam to dzieciństwo, gdy matki nie stały na straży kilkulatków, a normą było darcie się spod bloku: "Maaaaamooooo! Rzuuuuuuuuuuuuuuć piiiiiiłkęęęęę!" No ale z drugiej strony, wtedy świadomość problemu pedofilii była żadna, co można stwierdzić choćby po teledysku: https://www.youtube.com/watch?v=M-vZWWknU-c
Trochę z tego okresu pamiętam... Było inaczej. Ludzie byli inni. Wolę chyba jednak czasy teraźniejsze
OdpowiedzUsuńjako osoba dorosła tez wole te, współczesne czasy, jednak jako dziecku, lepiej żyło się w tamtych, bardziej beztroskich, bez zbędnej spiny i stresu, czasy
OdpowiedzUsuńco prawda to prawda, choć i wtedy zdarzali się "źli ludzi", przed którymi ostrzegała mnie mama, jednak u nas pół osiedla mialo nas na oku, każda matka wyglądała, pilnowała, wszystkie, nie tylko swoje dzieci :)
OdpowiedzUsuńtrzepak, piaskownica, plac budowy, taaakie były przygody, od których teraz włos się na głowie jeży ;)
OdpowiedzUsuńfajnie jest tak powspominać :)
OdpowiedzUsuń