Pewnie zdążyliście już zauważyć, że jedną z moich ulubionych
życiowych sentencji jest ta, która mówi
o tym, że „dzieci dzielą się na genialne i cudze”. Co więcej, ja też tak
uważam, szczególnie, jak spotykam się z mamami takich genialnych dzieciaków.
Perfekcyjne mamy, posiadają perfekcyjne dzieci, reszta się nie liczy. Są jedynie uzupełnieniem tego idealnego obrazka, istnieją po to, by perfekcyjne mamy mogły hołubić swoje perfekcyjne dzieci, pokazując im te gorsze, źle wychowane, takie nieperfekcyjne. Takie krzywe zwierciadło, uwydatniające ich perfekcjonizm poprzez porównanie się do słabszych, gorszych, brzydszych.
Za każdym razem nie mogę uwierzyć własnym uszom i wyjątkowo
nie przerywam, bo nie mogę wyjść z podziwu ile trzeba włożyć energii, by
wymyślać takie głupoty na temat własnych, perfekcyjnie idealnych dzieci.
I żeby nie było niedomówień, nie mówię teraz o tych dzieciach, które są efektem takiego wychowania, tylko o tych "gópich" matkach, które naprawdę wierzą w to, co mówią.
Szkoda jest mi niemiłosiernie tych biednych dzieciaków, bo
dziecko jest mądre, to nie ulega wątpliwości, swoją małą, życiową mądrością.
Beznadziejni są tylko rodzice, którzy potęgują w tych dzieciakach przeróżne,
nawet najgorsze, zachowania czy emocje.
Jedną z takich sytuacji miałam ostatnio, gdybym nie
siedziała, zapewne uklękłabym, nieeee, położyłabym się, bo opowieści pani
znajomej, wzniosły się na wyżyny.
Teraz UWAGA, czytacie na własną odpowiedzialność!!!
Mama czteroletniego chłopca, stwierdziła, że jej syn ma
głęboko zakorzeniony kodeks etyczno-moralny i ogromne poczucie sprawiedliwości.
Jedyne, co wyrwało się z mojej rozdziawionej gęby, na co było mnie w tamtym
momencie stać, to monosylabowe: „Taaa??” Naprawdę poczułam się jak
najprawdziwsza intelektualistka, która w niezwykle inteligentny i elokwentny sposób potrafi podsumować wypowiedź. Niestety, moje zachowanie nie potwierdziło mojej nieziemskiej inteligencji, ponieważ dziwnym zbiegiem okoliczności otwór gębowy
wcale nie chciał się zamknąć.
Synek jest nad wyraz grzeczny, ułożony, kulturalny,
wychowany, ponieważ mama wkłada w to bardzo dużo wysiłku, żeby go wychować na
porządnego człowieka i prawego obywatela. Nigdy nie skarży (dziecko, oczywiście), nie bije, nie popycha, nie oddaje, nie krytykuje, nie ocenia. Przy każdym NIE coraz bardziej zapadałam się w sobie. Zapomniałam jedynie zapytać
czy oddycha.
Czyli od bycia aż nadto grzecznym, do rozwiązań siłowych.
Zresztą nie po raz pierwszy słyszę od rodziców, że uczą swoje dzieci, tego by
najzwyczajniej w świecie walczyły o swoje. Nie tylko rozpychały się łokciami i
szły po to, co im się przecież należy, ale tego, by umiały dać po mordzie,
temu, kto im się sprzeciwia lub sprawia przykrość.
Nigdy, przenigdy nie byłam zwolenniczką rozwiązań siłowych.
Pewnie dlatego, że moja cięta riposta wystarczała, ale nigdy nie powiedziałam
dziecku, by oddało, by biło. Zawsze jej powtarzam, że nie siłą rąk pokona
rywala, przeciwnika, a siłą argumentów.
Kiedyś, na placu zabaw, chłopiec zepchnął Igę z huśtawki.
Pewnie, gdybym uczyła ją, że należy oddać, wtedy byłby dobry moment. Jednak ona
spokojnie, zatrzymała chłopca, stanęła w delikatnym rozkroku, ręce położyła na biodrach. Niczym Wyatt Earp pilnujący porządku w Tombstone:
Oczywiście cała scena trwała moment, chłopaka wbiło w
ziemię, rodziców na placu też. I to jest moim zdaniem wychowanie mądrego i
odpowiedzialnego małego człowieka. Ale cóż ja tam wiem, przecież sama sobie
laurki nie wystawię. A efekty obejrzę za kilka lat.
Jednak takie spotkania, jak to moje, z tą dawno niewidzianą
znajomą, potęgują we mnie tylko poczucie bycia gorszą, złą matką, zresztą pisałam już o tym Zła matka?. Bo nie umiem pozbyć się tej manii ciągłego porównywania
siebie do innych matek.
Najgorsze jest jednak przykładanie dziecka do takiego szablonu. Szablonu sztucznie stworzonego przez inne, perfekcyjne matki, które
pod niebiosa wychwalają swoje dzieci. Nie wiem, czy robią to specjalnie, czy
tak po prostu mają, ale najczęściej umniejszają mnie i mojemu dziecku. I nie potrzeba do
tego słów, wystarczą miny, gesty, półuśmiechy. I ta kpina wymalowana na twarzy.
To politowanie, kiedy mówię, że pozwalam dziecku na to, by samo wychodziło na
dwór, a przecież ma dopiero 5 lat. Pffff… mój syn, nie odejdzie ode mnie nawet
na krok – słyszę w odpowiedzi. po czym następuje cała litania: a mój syn wie, jak posługiwać się nożem i widelcem, a mój syn zawsze mówi proszę i dziękuję, a mój syn...
Moje szeroko otwarte oczy wysychają od niemrugania, otwór gębowy
nie chce się zamknąć, ale słucham, nie przerywam, po prostu słucham tych
niedorzeczności. Rzadko kiedy milczę, ale w takich chwilach zawsze!!! Nie lubię udzielać „złotych rad”, mówić
komuś, że robi źle, że droga, którą wybrał jest krzywdząca. Nie mam prawa, by wytykać błędy, zwracać uwagę. Skąd wiem, że ta droga,
którą ja wybrałam jest jedyną słuszną? Nie wiem, idę na wyczucie, zresztą tak, jak one, perfekcyjne. I to jest właśnie macierzyństwo, takie
testowanie i eksperymentowanie, siłowanie się z sobą i swoimi zapędami, wadami i przywarami.
I na koniec, to co powtarzam przy każdej okazji, złoty
środek i kontrolowana swoboda – mnie przyświecają od początku macierzyńskiej
drogi.
Swiadomosc testowania jest tu chyba najważniejsza. Łatwiej samemu zobaczyć luc przyznac sie do błędu. "Kontrolowana swoboda" - świetne podejście.
OdpowiedzUsuńa ja tego testowania tak bardzo się boję, bo później moge mieć pretensje tylko do siebie, ewentualnie męża, jak cos spieprzymy
OdpowiedzUsuńkodeks etyczno-moralny... u czterolatka... a to mnie rozbawiłaś. to była projekcja mamy na synia, nic innego. i myślenie życzeniowe, wcześnie zaczyna ;)
OdpowiedzUsuńten kodeks etyczno-moralny stał sie czynnikiem zapalnym powyższego tekstu ;) uwielbiam słychać takich rzeczy, bezpłatne inspiracje :)
OdpowiedzUsuńJak ja bym się przejmowała tym jak cudownie inne matki wychowują swoje dzieci, ile to ich dzieci nie umiały i w jakim wieku, to dawno bym się załamała, zrzekła praw rodzicielskich i szukała dziecku dobre... a nie - IDEALNEGO i PERFEKCYJNEGO domu z równie IDEALNĄ i PERFEKCYJNĄ rodziną. ;p Ale zamiast tego ufam swojemu instynktowi macierzyńskiemu, a dziecku, choć staram się stymulować jego rozwój (np czytając bajki), pomóc załapać co właściwe, a co nie (przy czym tylko w sytuacjach jasnych - np. nie wolno ciągnąć za włosy), a resztę niech "łapie" po swojemu. I mam cichą nadzieję, że uda mi się przekazać mu te same wartości, które przekazali mi moi przecudowni rodzice. :)
OdpowiedzUsuńA może zmienić, chociaż częściowo, zestaw matek, z którymi się spotykasz? Bo po co tego wszystkiego słuchać, ach no i możesz te kobitki pozaprzyjazniac ze sobą, myślę, że to może być bardzo zabawne, która lepsza w takim klubie samych najlepszych...
OdpowiedzUsuńNa zasadzie klubu wzajemnie adoracji czy nienawiści? Bo wiesz takie matki Libia być jedyne w swoim rodzaju i zawsze w centrum zainteresowania. Więc nie wiem czy takie rozwiązanie nie wywolaloby III wojny światowej ;)
OdpowiedzUsuńZdrowy rozsądek to podstawa. I taka stymulacja jest fajna niby z boku Ale zawsze pod ręką, kontrola :)
OdpowiedzUsuń