![]() |
fot. Aneta Lewoń |
Siedzę przed komputerem, coś tam stukam, czegoś szukam. Oj
takie zwykłe popołudniowe grzebanie w Internetach.
Codziennie siedzę przy komputerze,
nie zawsze ze względu na pracę. Pracuję – twierdzę, ale nie zawsze tak jest.
Potrafię odizolować się od świata zewnętrznego, na te kilka minut i nie, nie jestem
uzależniona, choć nie wiem, jak tak naprawdę wyglądają początki uzależnienie (w
praktyce, bo teorię mam raczej opanowaną – kursy, szkolenia itp., ale to tylko
teoria).
Jednak największe wyrzuty sumienia, jeśli chodzi o czas,
który poświęcam dziecku, mam po lekturze tekstu: Wszyscy to znamy: Mama jeszcze tylko odbierze maila, tata sprawdzi cośna fejsie. Dziecko w tym czasie sobie pogra. Bo często niby od niechcenia
sprawdzam telefon, odpisuję na maile, smsy, rozmawiam. Czasami, bo muszę, innym
razem, bo po prostu chcę. Takie naturalne zachowania w dzisiejszym świecie. Jednak
coraz więcej pojawia się głosów, że rodzice w ten sposób zaniedbują dzieci. Niestety,
mnie też, od czasu do czasu, nachodzą takie myśli, szczególnie, gdy słyszę:
- Mamo, spójrz na mnie.
Odrywam oczy od monitora, leniwie podnoszę głowę i spoglądam i wiem, że udaję to zainteresowanie. Tak, zdarza mi się nie chcieć
patrzeć, jak się bawi, rysuje czy skacze.
Lubię mieć te kilka minut tylko dla siebie, zakładam
słuchawki, wrzucam ulubioną muzykę i próbuję ochłonąć. Nie lubię robić nic na
pół gwizdka. Dlatego tłumaczę jej, że się chwilę zrelaksuję, odpocznę, nabiorę
sił witalnych, wypije tę zasłużoną popołudniową kawę i będę cała do jej
dyspozycji.
Jednak bycie matka zobowiązuje. Mało kiedy jest nam dane
zaznać stuprocentowego relaksu, gdy dziecko jest w domu. Przez te 30 minut,
mimo, że mam ją na oku, bo jesteśmy w jednym pomieszczeniu, nie mogę odsapnąć,
złapać oddechu. Bo ciągle słyszę, z tych małych ust, jakieś komendy: „spójrz”,
„popatrz”, „zobacz”. Wiem, że są to zwykłe słowa, ale tak naprawdę są wołaniem o uwagę. I mam wówczas potworne wyrzuty sumienia, po pierwsze
względem siebie, bo nie zrobię tego, co zaplanowałam i będę zła i względem
niej, bo wiem, że wyczuwa, że nie robię tego szczerze, uczciwie.
Dlatego proszę, rozmawiam, że mama lubi mieć czas, chwilę
dla siebie, że musi odpocząć i nabrać siły, by być bardziej kreatywną. I patrzy
na mnie tymi wielkimi, zielonymi ślepiami. I potwierdza, że rozumie, zarzeka
się, że da mi te parę minut dla siebie. Zapewnia, że nie będzie przeszkadzała.
I ja jej wierzę, ufam, że dotrzyma słowa. Więc siadam przed
tym komputerem (w końcu teksty na bloga nie piszą się same, sprawdziany i karty pracy też raczej same się nie tworzą), biorę kubek z
kawą, do uszu wkładam słuchawki. I nagle serce mi staje, bo widzę, że dziecko
siedzi, gdzieś na półce i szykuje się do skoku. I choć wybiegałam ją na
spacerze, wymęczyłam, przegoniłam, to jej zapasy energii są tak ogromne, że
mogłaby nimi obdzielić kilkoro innych dzieciaków.
- Mamo, zobacz, jak zaraz skoczę i zrobię salto w powietrzu
i skończę szpagatem. Chcesz zobaczyć?
Podejrzewam też, że gdybyśmy mieli sufit niżej, a nie na
wysokości 4 metrów, wisiałaby na żyrandolach, jak naczelne w zoo.
- Widziałaś, mogę zrobić gwiazdę na schodach, proszę mamo,
zobacz.
Iga ma w sobie tyle energii, tyle sił witalnych. Nie mam
pojęcia skąd ona je czerpie, kiedyś podejrzewałam, że z księżyca, a może ze
słońca, jak Stachursky?
Niestety, muszę co niektórych rozczarować, jej ruchliwość,
nie jest efektem zbyt dużej ilości cukru, ponieważ to dziecko nie jada, z
zasady i natury, słodyczy. Z zakazanych tematów żywieniowych, królują u nas
czipsy, w każdej postaci, niestety. Od czasu do czasu pozwalam jej na te
żywieniowe grzeszki.
Iga jest niesamowicie zwinnym dzieckiem, sprytnym i
wysportowanym. Dodałabym jeszcze, że niestrudzonym, rzadko kiedy miewa chwile
zmęczenia. Jest uparta i twardo dąży do celu, który sobie założyła. Wiem, że
zabrzmiało górnolotnie. Jednak Iga to prawdziwa twardzielka i fajterka:
- Iga, nie możemy bawić się w to, ile kto wytrzyma pod wodą –
mówi Kamil, mój młodszy brat – bo ty jesteś wariatką i na pewno się utopisz,
ponieważ będziesz chciała wygrać.
Tak, te słowa idealnie pokazują charakter mojego dziecka.
- Mamo, cieszysz się, że Bóg obdarował cię takim sprytnym
dzieckiem?
Cieszę się i choć to dziecko ma energii tyle, co mały fiat i jest przysłowiowym żywym srebrem, które absorbuje przez cały dzień, czasami nawet
w nocy. Jestem wdzięczna, że mam zdrowe i sprytne, inteligentne i bardzo mądre dziecko.
Bywają chwile, że miewam te wyrzuty sumienia, bo nie poświęcam jej 100% swojego wolnego czasu. Jednak później dochodzę do wniosku, że przyjęłam słuszne
rozwiązanie. Ja mam kilka minut dla siebie, ona też. Dajemy sobie tę przestrzeń,
kilkuminutowe przerwy. Ja mam czas dla siebie, ona dla siebie. I nie gra wtedy
w gry, czasami ogląda bajki, częściej dokazuje, skacze, biega, robi fikołki.
Najważniejsze, według mnie, jest pozbycie się tego poczucia
winy, tych wyrzutów sumienia, że nie jestem cała dla dziecka, że mam ochotę na
coś dla siebie. Na spacer, ciepłą kąpiel, czy chwilę z książką, a nawet z
Internetem. Ja jestem szczęśliwa i zrelaksowana i dziecko to wyczuwa i też jest
szczęśliwe, a jak mówi stare przysłowie: „szczęśliwa mama, to szczęśliwe
dziecko”. Jestem szczera i wobec siebie, i wobec niej (kolejność
nieprzypadkowa).
chyba każda z nas ma takie rozterki. Ale powiem szczerze, że odkąd zaczęłam ją trochę izolować od siebie (tak tak kiedyś pośwęcałam jej 100% mojego wolnego czasu) miewa coraz lepsze i kreatywniejsze zabawy. Przestałam słyszeć nudzi mi sie i czasami łapię sie na tym, że sama idę do niej ,bo przeczytałam już wszystko co miałam i mam wolny czas, a ona świetnie się bawi i nie zwraca na mnie uwagi.
OdpowiedzUsuńjakbym czytała o sobie i o swoim dziecku. Mój 6 latek to też żywe sreberko, ale nie zamieniłabym go za żadne skarby świata!
OdpowiedzUsuńto tak jak ja tej swojej malej wariatki ;)
OdpowiedzUsuńdobrze wiedzieć, że nie tylko ja tak "świruję", ale najważniejsze to zdać sobie z tego sprawę :)
OdpowiedzUsuńMój synek ma dopiero niespełna dwa lata, ale śmieję się, że on to taki typ, że mogę robić różne rzeczy i on ładnie zajmie się sobą (albo będzie mnie naśladował, np. razem ze mną ściera kurze, wyciera swój trójkołowy rowerek, krzesła etc.), ale kiedy siadam do komputera do pracy, albo biorę "na warsztat" wielkoformatowe mapy/przekroje, to on nagle mnie potrzebuje "już, teraz, natychmiast, now". Miewałam czasem wyrzuty sumienia, że przytulę chwilę, po czym odejdę z nim od mojego miejsca pracy, dam mu jakąś zabawkę/klocki/cokolwiek, żeby się sobą zajął, a on po chwili wraca i sytuacja powtarza się kilka razy, aż odpuści, ale powoli coraz lepiej sobie z tym radzę, zwłaszcza, że wiem, że mam taki typ pracy, że są dni, gdy jest ciężko i ostro pracowicie, a są dni, gdy mam na tyle luzu, że możemy godzinami budować z klocków, ganiać po dworze, rzucać piłkę psu i to mnie uspokaja, zwłaszcza że widzę, że mały zdaje się to rozumieć i że naprawdę dużo nauczył się sobą zajmować. :)
OdpowiedzUsuńJak ja Cię rozumiem. Mam dokładnie te same odczucia i zdarza mi się wyrzucać sobie, że zaniedbuję dzieci podłączona do laptopa. Ale czasem nie sposób nie oderwać się od tego co wokół się dzieje. Ot tak, dla zdrowej głowy. Moja młodsza córka ostatnio była bardzo szczęśliwa z chwili mojej nieuwagi, oddajac się z zapałem mieszaniu rączką w klozecie ;-)
OdpowiedzUsuńkilka minut nieuwagi, a zabawa przednia :)
OdpowiedzUsuńbo najważniejsze, to znaleźć równowagę, by nie przesadzić w żadnym kierunku
OdpowiedzUsuń