„Jakie te dzisiejsze dzieci są mądre, o wiele mądrzejsze niż
kiedyś!!!” Już kilka razy spotkałam się z tym stwierdzeniem, w różnej formie,
ale z tym samym wydźwiękiem. I powiem szczerze, że za każdym razem obraża mnie
tak samo!!!
Czy to oznacza, że ja i dzieciaki z mego pokolenia byliśmy
mniej inteligentni. Czy mój najcudowniejszy na świecie, najmądrzejszy dziadek w
wieku pięciu lat był głupszy niż współczesne dzieciaki?
Czy tylko dlatego, że dzisiejszy dwulatek umie obsłużyć
smartfona, a trzylatek ściągnąć aplikacje ze Sklepu Play, to jest mądrzejszy od
dzieci żyjących na początku XX wieku?
Ale dzisiejszy pięciolatek nie umie poradzić sobie bez TV, o
komputerze nie wspominając. Nie umie zorganizować sobie czasu bez tableta czy innych nośników multimedialnych.
Ciągle jest znudzony i ma wieczne pretensje.
Tak, tak właśnie widzę współczesne dzieciaki. Zmanierowane,
rozkapryszone i roszczeniowe.
Jedno mogę przyznać, dzisiejsze dzieci są bardziej otwarte,
odważne i bezpośrednie. Nie jest dla nich żadnym problemem powiedzenie
starszemu, że śmierdzi, czy ma brudne zęby. Rozumiem, te wszystkie teorie, że autorytetu
już nikt nie zbuduje na samym fakcie bycia starszym i wyższym. Podobno
najbardziej na świcie, współczesne dzieci, doceniają partnerstwo i dobrze czują
się w takiej relacji. Zdecydowanie i bez kompleksów wygłaszają swoje zdanie,
nierzadko, mając więcej argumentów niż rozmówca. Są nastawione na sukces, znają
swoje mocne strony i umieją dochodzić swoich praw. Potrafią negocjować i
pertraktować i wiedzą, kiedy partner nie jest szczery.
Ale czy tylko ja mam wrażenie, że powyższe słowa
(inspirowane kilkoma uwagami doświadczonych pedagogów) mówią, nie o
kilkuletnich dzieciakach, ale o dorosłych ludziach? Gdzie podziała się dziecinna
niewinność, ciekawość świata, beztroska?
Bez przerwy spotykam się z pytaniami, na jakie zajęcia
dodatkowe chodzi moja córka. Jeszcze do niedawna odpowiadałam, że na żadne i
było mi potwornie wstyd, gdy wymawiałam te słowa. I muszę się przyznać,
że swego czasu wpadłam w taką pułapkę zajęć
i ciągałam, ją po wszystkich, jakie oferowały przeróżne szkoły, kluby i
stowarzyszenia w mieście. A Iga stanowczo odmawiała, rezygnowała maksymalnie po
dwóch spotkaniach. Nerw mnie szarpał okropny, prób miałyśmy kilkanaście, a we
mnie te wszystkie „życzliwe” osoby podsycały myślenie na zasadzie: „bez zajęć
pozalekcyjnych twoja córka nie będzie pełnowartościowym człowiekiem, jej start
w lepszą przyszłość będzie miał miejsce z gorszej pozycji”. I wiecie, że ja
swego czasu w to wierzyła!!! Ba, ja nawet traktowałam to, jak mantrę i
wyszukując kolejne zajęcia, powtarzałam sobie: „lepszy start”, „pełnowartościowy człowiek”,
„przyszłość”. Zajęło mi całkiem sporo czasu, zanim poszłam po rozum do głowy.
I wtedy doszłam do wniosku, że to nie dzieci są nastawione
na karierę, tylko my, rodzice. Pragniemy, aby nasze dzieci odnosiły w życiu
sukcesy, by zajmowały kierownicze, a najlepiej dyrektorskie stanowiska i
zarabiały miliony, a wychowujemy je na niesamodzielnych dorosłych. Zmęczone po
całym dniu w szkole, mające całą masę zajęć pozalekcyjnych, skupione na
zadowoleniu rodziców, gubią swoją dziecinność. Zapominają o obowiązkach innych,
niż te związane z „rozwojem intelektualnym i zawodowym”. A co najgorsze,
zapominają o przyjemnościach, jakie wynikają z wieku, o przyjemnościach, które
im tak naprawdę przysługują.
Wyręczamy je we wszystkich pracach i zabraniamy podejmowania
ryzyka. Nie macie wrażenie, że przez to wyrządzamy im krzywdę, że „odciążając”
nasze dzieci tak naprawdę podkładamy im przysłowiową świnię? Rozumiem, że
dyrektorka czy prezes nie będą wykonywali tych wszystkich domowych czynności
sami, ponieważ będą mieli do tego odpowiednich ludzi. Ale dane, mówiące o tym,
że 35 % gimnazjalistów nie potrafi przygotować sobie posiłku, delikatnie mówiąc,
przerażają.
Przeraża również fakt, że coraz większy odsetek młodzieży
nie potrafi prasować. Nie wstawiło samo pralki, nigdy nie sprzątało łazienki. A cała
masa niebezpieczeństw czeka na dzieci podczas zakupów, wyobraźcie sobie, że aż
92% nastolatków nigdy nie zrobiło żadnych zakupów dla domu - ani spożywczych,
ani jakichkolwiek innych. Poruszyła już kiedyś temat samodzielności w tekście Ta głupia samodzielność.
Teraz Wam się przyznam, jaką jestem „nieodpowiedzialną”
matką. Ponieważ moje dziecko w wieku czterech lat (!!!) samo chodziło do sklepu
na zakupy (sklep znajduje się kilka domków dalej, po tej samej stronie ulicy,
wystarczy przejść kilkadziesiąt metrów wzdłuż chodnika, bez przechodzenia przez
osiedlową uliczkę. Zakupy – bułeczka i serek). Oczywiście, sąsiadka zwróciła mi
uwagę, że jest za mała, że nie powinnam.
Ale żebyście widzieli minę Igi idącej ze sklepu z siatką, którą musiała
trzymać na wysokości swoich uszu, by nie ciągnąć jej po ziemi, uwierzylibyście
mi, że naprawdę warto, nawet w tak młodym wieku usamodzielniać dziecko.
Gdybyście mogli tylko zobaczyć ją, jak
przechodzi koło grupy dzieciaków, które wołają ją do wspólnej zabawy, a ona im
dumnie odpowiada, że musi zanieść zakupy mamie i oddać forsę, nie mielibyście
wątpliwości, że dobrze robiłam. A skąd wiem, jak szła, jaką miała minę, jaka była
dumna?? Ponieważ była to samodzielność kontrolowana, ja wyglądałam zza krzaka,
gdy szła w stronę sklepu, a ekspedienta obserwowała ją, gdy z niego wracała. Ja
byłam spokojna, ona szczęśliwa i nieświadoma tej inwigilacji.
Stawiamy nasze dzieci na piedestale, pragniemy, żeby były
szczęśliwe i robimy wszystko, żeby tak się nie stało... Czy naprawdę tylko
nauka i wszelkiego rodzaju zajęcia gwarantują dziecku sukces w dorosłym życiu?
Dzisiejsi rodzice, mam na myśli swoje pokolenie 30+, to
ludzie często rozdarci. Jedną częścią są w przeszłości, tradycji i powtarzają
to, czego sami zostali nauczeni, a z drugiej strony budzą się, walczą i chcą
pokazywać swoim dzieciom inną perspektywę. Jesteśmy pełni dylematów, a
bombardowani nowymi filozofiami musimy tym bardziej kierować się intuicją.
I choć mamy własny plan na przyszłe życie naszego dziecka,
pamiętajmy, że on też ma swoje plany (wiem, trudno w to uwierzyć, gdy dziecko
ma 5 lat), pozwólmy im samym szukać swojej drogi, nie narzucajmy „prostszych
rozwiązań”. Nie pozbawiajmy zaradności życiowej, samodzielności, możliwości
popełniania błędów. Nie podcinajmy im skrzydeł pozbawiając pewności siebie. Dajmy
swojemu dziecku siebie, jako opokę, wsparcie, do którego będzie mogło zwrócić
się zawsze, kiedy będzie potrzebowało pomocy.
Wiem, że ciężko jest stać z boku i obserwować, podpowiadać,
ale nie narzucać, radzić, ale nie kazać. Wiem, że bycie rodzicem wymaga ciągłej
konfrontacji z własnym lękiem o bezpieczeństwo dziecka, ale zdrowy rodzic
przyjmuje do wiadomości, że nie jest w stanie uchronić go przed każdym
zagrożeniem. Wie też, że dziecko aby się wzmocnić potrzebuje pewnej dawki
stresu, wyzwania, czasem ryzyka, a przede wszystkim samodzielności w myśleniu i
działaniu. Naturalnym jest też, że z każdym rokiem powinno oddalać się od
rodziców, a zadaniem rodzica jest powstrzymywać się od odruchowej pomocy i
opieki, ograniczać własną ingerencję wraz z wiekiem dziecka.
czytając Twój tekst przypomniały mi się słowa mojej Mamy "daję Ci wszystko czego ja nie miałam" - coś w tym jest. My poniekąd też tak robimy - ja jako dzieciak wychodziłam na plac zabaw, a nie na zajęcia muzyczne, czy lekcje baletu. Wydaje mi się, że staramy się za wszelką cenę sprawić, aby naszym dzieciom żyło się lepiej niż nam i tym samym ograniczamy ich wolność, kreatywność i samodzielność. Ot takie spostrzeżenie na gorąco
OdpowiedzUsuńdokładnie!!! ja też na początku, puszczając Igę na te wszystkie zajęcia, myślałam tylko o tym ile możliwości daję dziecku, ja nie miałam tylu i później przyszła konkluzja, że wcale one nie są takie niezbędne, najważniejsza jest równowaga i tak, jak napisałaś, pozwolenie na kreatywność, wolność i samodzielność. Fajne spostrzeżenie na gorąco, bo myślę tak samo :)
OdpowiedzUsuńtaaakkkkk......Miałam podobne manie :) Teraz już nie :) Chłopcy maja wybór - czy chcą chodzić na zajęcia dodatkowe i jakie (oczywiście maja tylko kilka do wyboru, żeby nie było ;)) Tylko jest jeden warunek!! Jeżeli zdecydują się na którekolwiek zajęcia, uświadamiam im, że ich wybór jest wiążący. Decydując się na zajęcia nie ma wymówek, że nie pójdę bo chcę bajkę obejrzeć albo na tablecie pograć... dzięki temu ilość zajęć jest baaardzo niewielka :) Jeśli chodzi o TV czy inne multimedia, powiem ci szczerze, że wczoraj jak Michał powiedział sytuację, w której kolega Tymka powiedział, że nie może obejrzeć meczu bo nie ma TV w domu to mnie zatkało. Myślałam początkowo, że to chyba nie jest normalne, ale teraz uważam, że to wcale nie taki zły pomysł :) Ileż ta rodzina ma czasu dla siebie :) Ja również od jakiegoś czasu uparcie wałkuję gry planszowe, edukacyjne i inne, żeby tylko mniej mediów a więcej nas wzajemnie dla siebie :)
OdpowiedzUsuńAkurat wczoraj się natknelam na ten tekst:
OdpowiedzUsuńhttp://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9813
Czy tak nie było? Czy tak było źle?
święta racja, dzięki za link, fajny artykuł, kiedyś gdzieś, nie pamiętam na jakiej stronie czytałam, że nasi rodzice, robiąc nam urodziny spraszali pełen dom gości i impreza dla dziecka przemieniała się w fajna posiadówę dla rodziców, którzy bez żenady kopcili faje i pili przy dzieciach alkohol, rzeczywiście patologia ;)
OdpowiedzUsuńdziwne, że ja też mam takie wspomnienia z dzieciństwa :D
pamiętasz naszą pierwszą wizytę u Dominiki w szkole? a teraz, nie może doczekać się tańców, czyli dzieci muszą dorosnąć do pewnych decyzjii znać ich konsekwencje
OdpowiedzUsuńTo temat na długą dyskusje na kanapie u psychologa chyba. Jestem taką matką poniekąd, łapię się na tym, walczę ze sobą - nie z dziećmi bo cóż one winne. Ale to chyba gdzieś głęboko siedzi. Oj.
OdpowiedzUsuńJa wychodzę trochę z założenia, że nie możemy porównywać czasów, które były zupełnie inne - nikt nie wie jak wykładałoby nasze dzieciństwo, gdyby nasi rodzice mieli Facebooka. ;p Ja podziwiam Cię za tak szybką naukę samodzielności, też taką planuję, aczkolwiek później, u nas niestety trzeba przejść przez ulicę, na której w dodatku niektórzy debile lubią sobie "depnąć". Ale już jako dwulatek uczy się sprzątać po zabawie, pomaga sam z siebie w prostych pracach porządkowych np. po śniadanku dostaje chusteczkę nawilżaną i wyciera swój stoliczek. ;)
OdpowiedzUsuńWspomniałaś jeszcze o jednej kwestii - zajęcia dodatkowe. Ja już teraz nie planuję żadnych, chyba, że sam sobie wybierze. W mojej rodzinie są muzyczne tradycje, jeśli stwierdzi, że chce do szkoły muzycznej, to ok - niech idzie. Jeśli będzie chciał inne zajęcia dodatkowe - niech idzie. Będzie chciał grać z kumplami w planszówki? Niech gra. Co z tego, że ludzie robią 5 fakultetów, znają trzy języki? Żeby potem zapierdzielać godzinami na wysokim stanowisku i nie mieć czasu dla bliskich, albo choćby na wydawanie tych zarobionych pieniędzy? Albo żeby doprowadzić się na skraj bankructwa, bo choć liczyć się nauczyli, to nikt nie nauczył ich gospodarowania finansami? Dużo najbogatszych osób udowodniło, że to nie w 15 tysiącach fakultetów leży sukces, pozwólmy więc dzieciom być dziećmi, a na resztę przyjdzie czas. ;)