Niedawno odwiedziła mnie koleżanka, ze swoją uroczą,
dwuletnią córeczką. Już od progu, mała zaczęła jęczeć, płakać, żądać powrotu do
domu. Dziewczynka sztywno uchwyciła się „maminego fartucha” i kategorycznie odmówiła
spojrzenia na ciocię, czyli na mnie i Igę.
Wówczas koleżanka zaczęła się tłumaczyć, przepraszać. Bo
ona, czyli córka, ma tak zawsze, od małego, że trwa to zaledwie kilka minut,
później przechodzi i jest już OK. Ale ja to wszystko rozumiem, mówię, znam z
doświadczenia, ponieważ Iga miała dokładnie, tak samo!!!
Zawsze i wszędzie, te pierwsze kilka, czasami nawet
kilkanaście, minut w nowym miejscu było dla nas dosyć ciężkie. Tzn. ja nie
miałam z tym problemu, raczej otoczenie okazywało się „niesprzyjające”.
Jednak nie wszyscy potrafią być wyrozumiali.
Pamiętam miliony sytuacji –
wchodzimy gdzieś, gdzie jest szczególnie dużo nowych osób. Iga wlepia się we
mnie czy M., nie chce odkleić się, nie daje się rozebrać, chowa głowę w
zagłębienie między szyją a ramieniem. Wtulona, siedzi cichutko na kolanach i
bacznie obserwuje. Jednak są osoby, które to dziwi, zastanawia. Zwłaszcza
kobiety nie mogą przejść obok tego obojętnie. Nóż w kieszeni otwiera mi się do tej pory, na samo wspomnienie tamtych
chwil!!!
Gdy my, po cichu poznajemy
teren, ONE zaczynają działać. Wówczas zaczyna się pielgrzymka „uprzejmych”,
pełnych dobrych rad, cioć. I wylewają, oczywiście nieproszone, całą tyradę
wskazówek, porad i sposobów przeciwdziałania nieśmiałości dzieci.
Nie ma to, rzecz jasna, nic wspólnego z subtelnością, delikatnością,
czy chęcią pomocy. Chodzi tu przede wszystkim o udowodnienie innym, obecnym
kobietom, że ona sobie poradzi, że weźmie to, bogu ducha winne, dziecko na
ręce, a ono z lubością wtuli się w jej obfity biust, spojrzy w oczy z miłością
i oddaniem, i powie: „rzeczywiście, jesteś idealną matką, która potrafi
załagodzić każdą, nawet najbardziej kryzysową, sytuację!!!”
A jak wygląda to naprawdę?
- No chodź do cioci, zobacz,
jak tu jest fajnie!!! – i wyciąga te swoje łapska, po moje dziecko, które wtula
się we mnie coraz bardziej.
- A zostaw tę mamę i chodź,
do cioci, zobacz, ciocia ma… i tu następuje litania: cukierka, lizaka, ciasto, gówno w sreberku,
whatever.
Iga wtulona się we mnie jeszcze mocniej, w pewnym
momencie mam wrażenie, że stajemy się jednym ciałem, zaczyna szlochać i
patrzeć, tymi bezbronnymi oczami, szukając pomocy.
- Oj, no zobacz, jaka ciocia
jest fajna (nierzadko mówiąc to używa zdrobnień, pieści się itp.), no chodź,
pójdziemy razem zobaczyć… i tym razem zaczyna wymieniać, wszystko, co jej
przyjdzie do głowy, próbując przy tym wziąć, porządnie już płaczące, dziecko na
ręce.
I tu niespodziewanie spotyka się z oporem, czyli fiasko, na oczach
innych, z ciekawością oglądających całe to surrealistyczne przedstawienie,
kobiet (które pewnie w głębi duszy cieszą się z tej „wychowawczej” porażki).
- O boszsze, co za dzikus!!!
I ostentacyjnie odchodzi, z
miną wielce obrażoną.
Miałam takich sytuacji bez
liku, najpierw siedziałam cicho, ponieważ „autorytet” starszych ciotek, babć, robił swoje. Później przestałam milczeć i to ja ostentacyjnie odchodziłam.
I teraz pytam, czy my
dorośli, zawsze czujemy się swobodnie
w nowym otoczeniu?
Czy zawsze brylujemy
na przyjęciach, wśród całkiem obcych gości? Czy zawsze czujemy się duszą towarzystwa w
zupełnie nowym gronie? Czy nie odczuwamy lęku, wstydu, a nawet tremy
przed nowymi ludźmi? Więc dlaczego powyższego wymaga się od małych, jeszcze nie
zaprawionych w bojach, dzieci? Dlaczego pragniemy, aby dziecko stało się małpką
z pokazu cyrkowego, które wchodzi w nowe środowisko spektakularną, potrójną gwiazdą, zakończoną szpagatem, zaczyna sprawnie
żonglować, pięknie recytować, artystycznie przy tym wywijając wstęgą?
Z reguły starałam się nie
odpowiadać na takie głupoty, luuuuz, dwa głębokie wdechy i jakoś
szło.
Jednak, któregoś razu, nie
wytrzymałam. Po weselu, standardowo, poprawiny. Głośno, tłoczno i wesoło. Iga oczywiście
niezbyt dobrze czuła się w tym rozgardiaszu, więc cichutko siedzimy sobie z
boku i się oswajamy.
- No chodź tu do mnie, do
nowego dziadka – zachęcał Igę, świeżo upieczony, teść mojej przyjaciółki.
Oczywiście, schemat się
powtórzył. Płacząca Iga wtulona we mnie.
- Nie to, nie. Nie będę cię
przecież namawiał. A zresztą, my też niedługo też będziemy mieli wnusię.
- O zobacz, kochana, - mówię
do przyjaciółki - jakiego ty masz dobrego teścia. Nawet kalendarz z dniami
płodnymi ci prowadzi!!!
Nie wiem, jaka była reakcja,
ponieważ zawinęłam się na pięcie i odeszłam od towarzystwa.
Dlatego, jednej rzeczy, której
naprawdę nie lubię, to uszczęśliwianie na siłę swoimi radami kogoś, kto o to nie prosi.
A ile w Waszym otoczeniu jest
takich „Cioć Dobra Rada”? Ile razy potrafiliście się postawić, a najchętniej
odpowiedzieć: „spieprzaj i nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy” albo „wychowałaś
swoje, daj mi wychować moje”. Wiem, że powiedzenie, no może delikatniej niż
powyższe stwierdzenia, tego, żeby nawet najbliższe nam osoby, dały nam uczyć
się na własnych błędach, bardzo oczyszcza atmosferę.
tak, zdecydowanie ten demotywator to mój ulubiony... a co do Cioci, cóż, każdy wie lepiej jakie jest straszne Twoje dziecko, niż Ty sama! Było chować takiego dzikusa ? ;)
OdpowiedzUsuńteż uwielbiam ten demotywator :) a jeśli chodzi o ciocie, to do tej pory ciężko, oj bardzo ciężko przyjmuję takie rady, o które nie proszę :)
OdpowiedzUsuńnajgorsze, że ten dzikus, jak się "rozchodzi" to jest duszą towarzystwa ;) tak i każda wi, czy ciepło ubrała, odpowiednio nakarmiłam itp ;)
OdpowiedzUsuńdemotywator świetny, a tekst bardzo prawdziwy. Wszystkim się wydaje, że mogą zmieniać świat i dzieci, a to nie takie proste. Dzieci tak jak my potrzebują czasu by poznać otoczenie i nie należny je do niczego zmuszać.
OdpowiedzUsuńDobry tekst. My mamy Ciocię Krzykaczkę i wierzę, że każdy taką ma 😊
OdpowiedzUsuńWarczę gdy widzę, słyszę takie ciotki- klotki :D
OdpowiedzUsuńA mój Adam też nie lubi nowego towarzystwa i też potrzebuje czasu na zaaklimatyzowanie się. Ja nie mam z tym problemu, ale co po niektórzy na siłę próbują go uszczęśliwić...
My (matki) same mamy trochę tego ciotkowania, tylko inaczej niż w sytuacji jaką opisałaś. Czasem koleżanka/siostra/kuzynka coś nam opowiada, a my od razu jej doradzamy. Zdarza się - kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamień. Prawdziwą sztuką jest wyważyć kiedy rada jest radą - ja uważam, że życzliwe rady są ok, za takie się nie wkurzam, jestem wdzięczna, bo mogą się przydać i pewnie macie podobnie. Ale jeśli "rada" tak naprawdę nie jest radą tylko "gówno-wiesz-o-macierzyństwie-ja-znam-się-lepiej-więc-moja-racja-jest najmojsza" to coś mnie trafia.
OdpowiedzUsuńniektórzy baaardzo lubią takie "złote rady", a mnie szlag trafia i potrafię warknąć
OdpowiedzUsuńa wiesz, jak ja robię, jak któraś coś mi opowiada, to ja mówię, jak miało moje dziecko i dopiero później wpadam na to, że może ktoś chciał się po prostu wygadać, a nie słuchać o moich doświadczeniach, jednak, paradoksalnie, jak zaczęłam prowadzić bloga, kobiety pytają mnie o rady, a ja nie wiem, co odpowiedzieć ;)
OdpowiedzUsuńno u nas cała rodzina, szczególnie z mojej strony, to są krzykaczki, wiec, co to znaczy, ale przynajmniej dziecko nauczyło się spać w harmiderze ;)
OdpowiedzUsuńjak Iga była młodsza, rozumiałam to, że zbyt wiele emocji, nowe otczenie itp, więc musi się zaaklimatyzować, ale sama kilka razy, szczególnie jak podrosła, kazałam jej iść do nowych dzieci i "nie dramatyzować", dopiero później pomyślałam, że ona jest nieśmiała, że może nie chce, człowiek uczy się na własnych błędach, które bywają ciężkie dla dzieci
OdpowiedzUsuńwiesz, mimo, że jestem odważna, z reguły wygadana, nie ma problemu z nowym otoczeniem, zdarzają się takie chwile i takie osoby, przy których nie czuję się po prostu komfortowo, nie potrafię się odnaleźć itp. więc zdecydowanie rozumiem te małe dzieci, które nie potrafią jeszcze nazwać swoich uczuć i najzwyczajniej w świecie chowają się za mamą lub płączą
OdpowiedzUsuńMam to samo
OdpowiedzUsuńDemot- jeden z moich ulubionych. Ciocie dobra rada jak ja takie osoby uwielbiam ;) Kiedyś też siedziałam cicho teraz zaczęłam odpowiadać na głupie teksty. Patrzą na mnie nie raz jak na idiotkę ale ja mam to w poważaniu
OdpowiedzUsuńwiesz, a do mnie napisała starsza pani, że jej się nie podoba ten tekst i czuje się zbulwersowana, miałam wrażenie, że chyba przejrzała się w lustrze i zobaczyła siebie, w którejś z dobrych cioć ;)
OdpowiedzUsuńo rzesz... ja takich bliskich "cioć" mam dwie + teściowa. Jak urodziłam córeczkę, to jedna z nich jak tylko wchodziła do pokoju a mała coś tam sobie kwiliła, to ona ZAWSZE kazała mi wyciągać cycka i ją nakarmić.... Wspomnę tylko, że ta ciocia nigdy swojego syna piersią nie karmiła... więc w sumie to znała się na tym jak świnia na gwiazdach... a teraz jestem w drugiej ciąży i już mnie trzęsie jak sobie pomyślę o tych "radach"... muszę opracować jakiś plan działania, riposty... ehh... mam jeszcze 4 miesiące...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Na pewno ;) Jakby nie miała sobie nic do zarzucenia to by się nie oburzyła ;)
OdpowiedzUsuń