Ostatnio czuję się jak totalny lamus, niedołęga,
frajerka po prostu. Dlaczego? Ponieważ w świecie wyznawców religii aktywności i
dbałości o własne ciało, wyglądam jak słoń. Stwierdzić to mogę obiektywnie,
subiektywnie i jednoznacznie. Nie uprawiam żadnych ekstremalnych sportów, nie
skaczę z bungee, nie jeżdżę na nartach (tak wiem, totalny loser).
Nawet bieganie porzuciłam z kretesem. I wcale nie
tęsknię – choć próbuję się zmusi, wmówić sobie, że to fajne, że to zdrowe, że
takie trendy. Żeby dobić się jeszcze bardziej, kupiłam specjalne buty
dedykowane moim stopom, czyli stopom niewprawionego biegacza. I nic. Nadal nie
lubię. Wiem, to wyznanie w XXI wieku
jest równoznaczne ze społecznym samobójstwem, spojrzeniami pełnymi politowania
i milczącą dezaprobatą. To tak, jakbym u babci na obiedzie, przyznała się do
tego, że uwielbiam uprawiać seks w skarpetach. Czuję się, jak ostatni lamus,
skoro biegają wszyscy, począwszy od 70-latków, skończywszy na ojcach z wózkami.
„Jestem zaniedbana” – tak, wiem to, widzę to patrząc
codziennie w lustro. Ale jestem też kompletnie leniwa. Powiedzcie, która z Was
nie skorzystałaby z propozycji, jaką złożyła mi ostatnio jedna z instruktorek
Zumba? Obiecała mi, że będzie po mnie przyjeżdżać i mnie odwozić po każdych
zajęciach. A ja co? Ja mam milion innych zajęć, całe kieszenie wymówek. Pod tym
względem jestem bardzo kreatywna. I najzwyczajniej w świecie brak mi chęci.
Ale jak słyszę o wyzwaniach, które niczym łańcuszki
krążą po sieci, dostaję gęsiej skórki i wszystko się we mnie sprzeciwia. Skoro robią to dosłownie
wszyscy, ja mówię stanowcze NIE. Naprawdę podziwiam, czasami spojrzę z
zazdrością, szczególnie na spektakularne efekty. Powiecie, skoro nie chcesz
podejmować wyzwania, łączyć się w grupy wsparcia, zacznij robić coś sama.
Codziennie rano wstaję z takim nastawieniem, niestety, w ciągu dnia, jestem
taaaka zarobiona, że zupełnie o tym, zapominam.
Idąc radą life coacha (swoją drogą uwielbiam takie
pustosłowie, które ma na celu motywację i podniesienie samooceny – czasami
czytam, tak zdarza mi się rzucić okiem, raczej przymrużonym, na takie gadki z
dupy i zamiast mnie to motywować, deprymuje mnie takie idiotyczne pieprzenie
głupot – tak, tak właśnie to widzę i najfajniejsze w tym jest to, że można to
jeszcze studiować, świat staje na głowie), wyciszyłam się, rozluźniłam,
pomyślałam o czymś przyjemnym, czyli o sobie i zadałam sobie „zajebiście, ale
to zajebiście ważne pytanie: Co lubię w życiu robić?”
A tak serio, idąc za radą trenera od gadek z dupy,
miałam sobie odpowiedzieć na pytania: „Jak chciałabym o siebie zadbać?”, „Co
lubię robić dla swojego ciała?”, „Co sprawia mi prawdziwą przyjemność?”, „Co w
tym względzie mogę zrobić dla siebie dziś, teraz, już?” Po tym intensywnym treningu
umysłu, zgłodniałam i miałam ochotę na papierosa. Kolejną złotą radą była
konieczność zastanowienia się nad tym, czy napędza mnie blask, czy cień
(przysięgam, takie smaczki serwuje mi life coach specjalizująca się w
integracji oddechem (!!!)). Biorę głęboki oddech, w końcu integracja
zobowiązuje i zaczynam czuć energię słów CHCIEĆ i MUSIEĆ. Próbuję obudzić w
sobie energię dziecka i zatrzymać czas w miejscu. Ogólnie staję się pierdoloną
oazą spokoju. Zaniedbaną, gardzącą wysiłkiem fizycznym, totalną abnegatką.
Amen!!!
O kochana myślę, że ten wpis będzie orędziem pod którym podpiszą się tysiące kobiet. Przynajmniej połowa z nas ma takie same nastawienie i tak samo "mało" chęci i motywacji w sobie :D
OdpowiedzUsuńŁał, jakie duże słowo, orędzie, ale cieszę się, że nie jestem sama i odosobniona w swoim lenistwie, ale ja cały czas dążę do perfekcji, na razie obmyślam plan :D
UsuńHahahah, prawie się posikałam ze śmiechu :D też leń ze mnie patentowany i słonik z natury, teraz jestem w ciąży i się na szczęście nie liczy ;) ale przed ciążą udało mi się schudnąć 7kg przez ZMUSZENIE się do ruszenia dupy z kanapy i powiem Ci, że z czasem zaczęło mi się CHCIEĆ i bardzo to polubiłam. Więc da się, a zapewniam Cię, że jestem najwiekszym leniuchem i kanapowym ziemniakiem jakiego znam ;)
OdpowiedzUsuńmuszę, ale ciągle tyyyyle rzeczy do zrobienia :) ja w zeszłym roku od stycznia do czerwca zrzuciłam 11 kg i wystarczył rok i wróciłam do wagi :(
UsuńJa chęci trochę mam, tylko pecha mam starsznego. Tak pecha :D Zawsze na drodze stanie mi COŚ :D
OdpowiedzUsuńmi też, ciągle coś wypada, albo praca labo dysk :)
UsuńZazdroszczę takich propozycji jak ta z Zumbą. Ja bym skorzystała, ale nikt mi takich nie składa. ;D
OdpowiedzUsuńPS. A jak samej Ci się nie zachce, albo nie znajdziesz czegoś, co zwyczajnie sprawia Ci sporo frajdy, to raczej nic Cię nie zmotywuje, bo nawet jak zaczniesz, to potem będziesz szukać wymówek. ;)
wiem, chodziłam i na aerobik, i na pilates, i biegałam, ale na krótką metę, do dwóch miesięcy maks i rezygnowałam :(
Usuń