Niby-recenzja, niby-filmoznawcy. Szczerze muszę się
przyznać, że z wykształcenia jestem również filmoznawcą, co oczywiście nie
oznacza, że jestem specjalistą w tej dziedzinie. Wypadłam z obiegu. Przez pierwszy
rok życia mojego dziecka oglądałam tylko i wyłącznie seriale. Wszystkie, jak
leci. Telewizyjne tasiemce nie miały przede mną żadnych tajemnic. Później pozbyliśmy
się z domu telewizora. I wcale nie ciągnęło mnie, by wrócić. Do niedawna. Obserwuję
od jakiegoś czasu dobrą passę polskiej kinematografii i czuję się w obowiązku
powiedzieć Wam o tym.
Film „Bogowie” w reż. Łukasza Palkowskiego okrzyknięto
najgłośniejszym filmem ostatnich dni. Nie będę oryginalna, jeśli przyłączę się
do tych peanów zachwytów. Jednak drażnią mnie te wszystkie: najlepszy film,
życiowa rola itp., ale cóż, reklama dźwignią handlu, a wszelkie słownictwo
nacechowane emocjonalnie i wskazujące na wielkość, jak najbardziej wskazane. Ale
dane mówią same za siebie:
Film w reżyserii Łukasza Palkowskiego zdobył najbardziej prestiżową nagrodę filmową w Polsce - Złote Lwy. Obraz został nagrodzony także w kategorii najlepszy scenariusz (autorstwa Krzysztofa Raka), najlepsza scenografia (za którą odpowiedzialny był Wojciech Żogała). Tomasz Kot, który wcielił się w postać Zbigniewa Religi, został wyróżniony w kategorii najlepsza rola męska. Nagrody odebrały także Aneta Brzozowska i Monika Jan-Łechtańska, które były odpowiedzialne za charakteryzację. Film zdobył najwięcej najważniejszych nagród w czasie trwania całego Festiwalu Filmowego w Gdyni. Film Palkowskiego (wcześniej nakręcił m.in. "Rezerwat") zdobył także m.in. Nagrodę Dziennikarzy i Złotego Klakiera Radia Gdańska dla najdłużej oklaskiwanego obrazu (owacje na stojąco trały ponad 6 minut).
Do tej pory film w kinach obejrzało ponad pół miliona
widzów. Premiera odbyła się 10 października, więc wynik rewelacyjny, jak na
polską kinematografię.
Boska rola Kota – John Wayne polskiej kinematografii
Powiedzieć, że Tomasz Kot był genialny, to już lepiej nic
nie mówić, bo brzmi to, jak oblatany frazes. Udowodnił swoją wielkość (nie
tylko fizyczną), ale wielkość warsztatu aktorskiego. Powalił mnie na ko lana. Autentycznie!!!
Według mnie, jedyną skazą na jego aktorskim życiorysie, która ciągnie się za
nim okropnym smrodem, jest rola w serialu, obok Agnieszki Dygant. Chociaż i tak
był lepszy niż Bogusław Linda w domowym fartuszku, naturalny, jak drzewo w
lesie.
![]() |
źródło: culture.pl |
No, ale Kota nikomu nie trzeba przedstawiać, zachwalać, czy polecać,
to marka sama w sobie. Wraca do gry po kilku mniej lub bardziej udanych
filmach, po kinie komercyjnym, wraca w końcu do korzeni, do kina, w którym
czuje się najlepiej. Według Tadeusza Sobolewskiego, Kot zrobił fenomenalną
robotę. Dzięki niemu możemy uwierzyć, że można wcielić się, że można uczynić
wiarygodną każdą postać znaną z naszej historii. Takie zabiegi zdarzają się w
polskim kina naprawdę nieczęsto. Jednak Tomaszowi Kotu (no niestety, tak brzmi
celownik od słowa kot, więc od Kot, będzie Kotowi?), udało się to dwa razy, po
raz pierwszy grając Ryśka Riedla, po drugie teraz. I to jest właśnie fenomen
dobrego aktora. Przy okazji wspomnę jeszcze o Więckiewiczu vel Wałęsa, czy Adamczyku, jako Janie Pawele II.
I wcale mnie to nie dziwi, że aktor zmagał się z ogromną
presją, jak sam mówi, spodziewał się „hejtów”, które oczywiście się pojawiły. Co
jest typowo polskie ("nic tak nie cieszy, jak krzywda bliźniego"), ale Polak
Polakowi nawet klęski zazdrości (słowa profesora Molla, po pierwszym nieudanym
przeszczepie). Presja, bo przecież Religa, to jeden z najbardziej znanych polskich
kardiochirurgów, cieszący się za życia ogromną sławą. Pionier, wizjoner, który
wyprzedził swoje czasy.
![]() |
źródło: culture.pl |
Ogromną zasługą twórców dzieła jest to, że profesor nie jest
ukazany, jako nieomylny heros – na co mógłby wskazywać tytuł. Film pozbawiony
jest tej podniosłej wymowy, sakralnego charakteru i pomnikowej bibliografii,
rodem ze średniowiecznych hagiografii. Jest to film o człowieku z ogromną
pasją, który się myli, upada, ale wstaje. Silniejszy, mocniejszy. O człowieku,
który przeżywa chwile słabości, który dla dobra sprawy potrafi poświęcić swoje
ideały. „Do partii? Po moim trupie!” – grzmi z ekranu. Po czym ze spuszczoną
głową udaje się do przewodniczącego, bo wie, że tylko w taki sposób zyska
potrzebne klinice pieniądze. Patrząc na determinację, siłę woli, widz
automatycznie wybacza takie błędy. Sorry, ale taka była rzeczywistość.
Jedną rzecz należy podkreślić, Tomasz Kot nie wcielił się w
postać Zbigniewa Religii, on jest Religą. Lekko przygarbionym, z delikatnym
półuśmiechem na twarzy i nieodzownym elementem, papierosem.
Swoją drogą, jechałam
ostatnio taksówką (co nie jest niczym szczególnym) i taksówkarz stwierdził,
że mu się film nie podobał, nawet bardzo, bo za dużo w nim przeklinali, pili i „ciągle
ten papieros, mogli sobie darować” – słyszę. „Ależ proszę pana, Religa palił
non stop, przecież zmarł, ponieważ wykryto u niego złośliwego raka płuc, do
końca nie rzucił palenia i sam przyznawał, że nadużywał alkoholu w latach ’80-tych”.
„Ale wie pani, depczą w ten sposób jego dobre imię.”
Jednak, jak sami współpracownicy podkreślają, Religa nie
cieszył się za życia taką sympatią, zwłaszcza przez pierwsze lata pracy i to
nie tylko te trzy, pokazane w filmie. Wrócił z Ameryki i zaczął działać, wbrew
wszystkim i wszystkiemu. Nie ważne, że stan wojenny, że ZOMO, że żyje w martwej
dekadzie lat osiemdziesiątych. Działał i walczył, przede wszystkim z inercją
przełożonych, czy władz, które czuły się przez niego szantażowane, ponieważ w
telewizyjnych wystąpieniach wymuszał na nich wiele rozwiązań. Religa ciągle
zmagał się z tzw. polskim piekiełkiem.
Oddajcie bogom, co boskie – kilka słów o tytule
Największym przeciwnikiem tego tytułu była żona profesora, dr
Anna Wajszczuk-Religa. Jednak przystała na ten tytuł, po długich, jak
sama wspomina, namowach producentów. Podstawowym zarzutem żony profesora było
to, że ten tytuł zbyt mocna wskazuje, narzuca rolę ludziom, którzy tak naprawdę
nic z bogami nie mają wspólnego, jednak z drugiej strony ratują ludzkie życie –
i to, jak się okazało, stało się solidnym argumentem przemawiającym ZA tytułem „Bogowie”.
![]() |
źródło: www.filmweb.pl |
Tadeusz Sobolewski, jeden z najpopularniejszych krytyków
filmowych, twierdzi, że tytuł, jest ciekawą wykładnia, mówi o podwójnym
znaczeniu religijności, która jest czymś w jednym wydaniu konserwatywnym, hamującym,
w drugim, Zbigniewa Religii – nota bene ateisty, czymś postępowym. To on
umie, jak jego starszy kolega, a zarazem jeden z przywódców powstania w getcie,
Marek Edelma, zdążyć przed Bogiem.
Film jest z gatunku tych, które widzowie kochają. Wartka
akcja, sporo humoru, wyrazisty bohater, a w tle siermiężna Polska lat 80. Udało
się wiele rzeczy. Po pierwsze nie jest to film tylko i wyłącznie biograficzny,
twórcom sprawnie udało się połączyć go z filmem fabularnym, pewnego rodzaju opowieścią
epicką. Cały film zrobiony jest na najwyższym poziomie. Wszystko jest w nim
wiarygodne, prawdziwe, dalekie od fikcji czy koloryzowania. Swoim filmem,
Łukasz Palkowski, wyznacza dobry rytm polskiego kina.
Super się Ciebie czyta:)
OdpowiedzUsuńAda Rybakiewicz
dzięki :) pozdrawiam
Usuń