Czasami nachodzi mnie myśl, że jestem złą matką!!!
Obserwując, słuchając, często podglądając inne` matki w przeróżnych,
codziennych sytuacja, mogę jedynie stwierdzić, że ja dosyć kiepsko wywiązuję
się ze swojego matkowania.
Nie krzyczę za dzieckiem na każdym kroku: stój,
zostaw, nie rusz, nie dotykaj, nie odzywaj się, nie wchodź, nie odchodź… Mnożyć
można w nieskończoność. I mam takie dziwne wrażenie, że jeśli pozwolę biegać
mojemu dziecku po sklepie, oglądać zabawki („mamo, chcę tylko pooglądać, nie
potrzebuję nowych zabawek” – usłyszałam, któregoś pięknego dnia od mojego
rezolutnego dziecka), wchodzić samej po schodach i nawet z nich schodzić (wiem,
łał!!!). Kiedy pozwalam jej dotykać i rozmawiać, samej wchodzić na ślizgawkę,
nie asekurując jej przy tym na każdym kroku (może to dlatego, że jestem leniwa
i nie mam najzwyczajniej ochoty latać za nią?) – to jestem matką, która nie dba
o bezpieczeństwo dziecka, naraża je na różnego rodzaju niebezpieczeństwa.
A dziecko? Biega
szczęśliwe po promenadzie, sklepie, chodniku czy placu zabaw,
nieupominane, nawoływane czy strofowane. I patrzą się na mnie wszyscy dookoła z
miną: „i to jest właśnie bezstresowe wychowanie”. A gdzie jest miejsce na
komfort psychiczny dziecka? Ale czy to, że nie ograniczam, nie narzucam i nie
wywieram presji na dziecku, tylko pozwalam tworzyć jej swój własny świat,
kontrolowany jedynie przeze mnie z bezpiecznej odległości, by sobie i innym nie
zrobiła krzywdy, to już jest wychowanie bezstresowe. A czy wychowanie
bezstresowe znaczy to samo, co wychowanie bez stresu. Pierwsze ma znaczenie
potwornie pejoratywne, a drugie? Czy to, że ją chronię przed stresem, to znaczy,
że wychowuję bezstresowo?
Osobiście, nie
rozumiem dlaczego opinia społeczna nakazuje nam wychowywać dzieci stresowo. Czy
dziecko, które matka trzyma w aptece za rękę, do tego stopnia, że jej kłykcie
są bielutkie, będzie lepszym człowiekiem? Czy dziecko, które na placu zabaw
jest asekurowane przez mamę i babcię, będzie miało w życiu na tyle odwagi, by
spontanicznie podejmować decyzje? Jak wychować dziecko na dobrego człowieka?
Gdzie jest ten złoty środek? Dlaczego my dorośli nie lubimy jak nam patrzą na
ręce, rozkazują, nakazują, wymuszają, mobbingują? Dlaczego perzymy się,
denerwujemy, krzyczymy, kiedy ktoś nam coś każe lub czegoś zabrania?
Chyba za dużo wymagam od siebie, a co najdziwniejsze przy tym
wszystkim - uważam siebie za bardzo dobrego rodzica. Wiem także, że mam świetną
i mądrą córkę. Uważam siebie za wspaniałą matkę, pełną ciepła, miłości,
zaufania, wiary we własne dziecko. Jednocześnie jestem
matką, która kocha siebie, swoje pasje, swój czas wolny. Uwielbiam leżeć w
łóżku z moją córką, czytać jej książeczki i swoje gazety i opowiadać o tym,
jakie jesteśmy wartościowe, piękne i inteligentne i jaki wielki jest świat do
zdobycia, a najważniejsze to być szczęśliwym i zadowolonym z siebie. Nie wożę
jej na żadne zajęcia dodatkowe (choć nie powiem, próbowałyśmy,
ale ja siedziałam 45 minut pod salą, a Iga w sali, po 3 (!!!) tygodniach
dałyśmy sobie spokój), bo wolę poczytać w tym czasie książkę (sobie!). Staram się
wychować moje dziecko w przekonaniu o własnej wartości (oczywiście pojawiają
się w tej małej główce wątpliwości, np. pokazując swój kościsty brzuch (!!!),
pyta ze łzami w oczach, dlaczego nie pozwalam jej się odchudzać albo, że nie
jest taka ładna, jak pani Ewa z
przedszkola). Moja córka uwielbia spędzać ze mną czas i wygląda na bardzo
radosne (jednak nie zawsze), aktywne i ciekawe świata dziecko. I nie mam
wyrzutów sumienia.
Doskonale znajdujesz równowagę i bardzo bliskie mi jest Twoje nastawienie - jestem zdania, by dziecku dać swobodę, pozwolić na potknięcia i naukę na błędach, ale reagować w istotnych sprawach, wyczuwając kiedy trzeba. :)
OdpowiedzUsuńTeż tak mi się wydaje, dziecku należy dać "kontrolowaną" swobodę, by czuło się samodzielne, ale nie opuszczone i pozostawione sao sobie, bez żadnych granic i poczucia bezpieczeństwa, takie zdrowe to chyba jest, prawda?
Usuń