![]() |
źródło: www.foch.pl |
Ostatnio miałam bardzo ciekawą rozmowę. Długo myślałam, czy
napisać ten tekst. Ale poczułam się w obowiązku. Zderzyły się we mnie skrajne
emocje. Bo tak bardzo utożsamiłam się ze swoją rozmówczynią, z tym, co czuła,
co czuje. Jednak każda z nas inaczej podchodzi dziś do tego: „co ludzie pomyślą”.
Są kobiety, które nigdy nie chciały mieć dzieci, które nie
czuły takiej potrzeby, tykającego zegara czy instynktu macierzyńskiego. Kobiety,
która przed ciążą planowaną lub nie, były „nastawione na karierę”. Może to
brzmi górnolotnie – kariera, ale zawsze idealnie przygotowane, kompetentne i
rzetelne.
Po prawie pięciu latach od porodu mogę śmiało powiedzieć,
nie bez wstydu zresztą, ale głośno – nie chciałam mieć dziecka, nie czułam konieczności
zostawienia „czegoś” po sobie, kogoś, kto mi na starość poda szklankę wody,
przedłużenia swoich genów.
Wtedy myślałam, że potrzebuję wolności i przestrzeni. Nie
chciałam, aby coś lub ktoś mnie ograniczało. Mogę nawet stwierdzić: nie lubiłam
dzieci. Do dziś odbija się czkawką pewna anegdota, jak w jednym z toruńskich
marketów przestraszyłam niewinne dziecko, a później zaczęłam je przepraszać, bo
było z baaaardzo przystojnym tatusiem.
Do dziś zresztą, jak słyszę, że ktoś mówi, że kocha
dzidziusie, tuli i całuje, i twierdzi, że karmienie piersią jest super, pytam: „co
ćpiesz, kobieto?”
Często słyszę od „niedzieciatych” koleżanek, że w takim
kraju, jak Polska, kraju bez perspektyw, nie zdecydują się na dziecko. Że dzieci
nie lubią, nawet patrzeć nie lubią na te dzieci i wcale nie rozczula ich widok
i zapach niemowlaka, a widok kobiety z cycem wywalonym na wierzch w centrum
handlowym wywołuje odruch wymiotny. (Ojjj, to jest temat na oddzielny post, bo
mnie zawstydza, niczym prawiczka, kobieta karmiąca, nie wiem, gdzie oczy wsadzić
i czuję się zażenowana).
Ale… no właśnie, ale… przecież krzyczałam z całych sił, że
nie chcę, nie mogę, nie lubię. I co, jestem szczęśliwą matką, która nad życie
kocha swoje dziecko. Faktem niezaprzeczalnym jest to, że mi się dziecko po
prostu przydarzyło , bo M. baaaaardzo pragnął dziecka, do tej pory twierdzę, że
postawił mnie przed faktem dokonanym J
Usprawiedliwiałam się policystycznymi jajnikami i stwierdzoną niepłodnością,
która tak bardzo była mi wówczas na rękę. Jednak, gdy 24 grudnia 2008 roku,
okazało się, że jestem w ciąży, że to moje pieczołowicie zaplanowane życie
będzie wyglądało zupełnie inaczej niż w moich zamysłach, odleciałam. Zwariowałam,
zgłupiałam i tak bardzo się bałam, ale tak bardzo, bardzo. Zresztą wspomniałam Wam o moich ciążowych
obsesjach (CZYTAJ).
W czasie tych 9 miesięcy zupełnie zmienił się mój stosunek
do wszystkiego, co związane było z MOIM dzieckiem, nie mówię tu o jakiejś
spektakularnej metamorfozie, przemianie wewnętrznej, ale małymi kroczkami,
powolutku zaczęłam przyzwyczajać się do tej myśli, że już nie jestem JA, teraz
jesteśmy MY. I zmienił się mój stosunek, do tematu dzieci, chociaż nadal
twierdzę, że nie przewiduję większej ilości dzieci w moim gospodarstwie, ale
kto wie…
Wkurzają mnie dziś takie teksty, które słyszę dosyć często:
„A pamiętasz, jak nie lubiłaś dzieci, jak je straszyłaś i na nie krzyczałaś? A
pamiętasz praktyki w toruńskim gimnazjum, jak nawrzeszczałaś na dziewczynkę, bo
powiedziała, coś nie tak, wszystkim nam zmroziło krew w żyłach, a ty
niewzruszona dalej prowadziłaś lekcję? Pamiętasz, jak kazałyśmy ci chodzić po
sklepach z odzieżą czy wózkami dziecięcymi, a ty jarałaś fajki pod sklepem i
klęłaś pod nosem, i nie tylko, na czym
stoi?? A teraz tak się trzęsiesz nad swoją Iga, jednak ludzie się
zmieniają, co?” No tak, kurwa, tylko krowa się nie zmienia. Pamiętam te słowa i
traktuję je dzisiaj, raczej, jak zabawne wspomnienie, kolorową przeszłość,
historię, którą można opowiedzieć „przy okazji” w towarzystwie, bo ja w ogóle
uwielbiam takie anegdoty.
Skoro w wieku 20 lat twierdziłam, że nie chcę mieć dzieci i
tych dzieci nie lubię, a dziś to zdanie zmieniłam, nagięłam, to znaczy, że
jestem złym człowiekiem bez zasad i kręgosłupa moralnego, że jestem
przysłowiową chorągiewką? Przecież nawet Agnieszka Chylińska, wytatuowana
rockmenka, prowadząca raczej nieustabilizowane życie, została pogodną matką
szukającą Boga i piszącą książki dla dzieci. Czy to znaczy, że powinniśmy
spalić ją na stosie jak Joannę d’Arc?
Wiem, skoro tak bezczelnie zmieniłam zdanie, powinnam poddać
się samobiczowaniu, najlepiej na oczach bezimiennej gawiedzi!!!
Zresztą, czy jest się czym przejmować? Czy to, co mówią
inni, nawet ci, na których nam zależy, jest dla nas takie ważne, skoro się z
tym nie zgadzamy? Przecież to moje życie (banał, jakich mało). Oczywiście, nie
generalizuję, są sytuacje, w których zdanie innych jest ważne, żyjemy w
społeczeństwie, obowiązują nas pewne zasady. Ale jeśli zaczynamy żyć pod
dyktando i dyktaturę innych, by się komuś przypodobać, tracimy cały sens i
treść życia. Kurcze, mam ochotę krzyknąć: „Jesteś silna, jesteś twarda, inteligentna
i przebojowa, dlaczego dałaś się zapędzić w czarną dziurę, dlaczego myślisz o
sobie przez pryzmat innych? Może kiedyś byłaś skupioną na sobie egoistką, to teraz najważniejsze dla
ciebie jest dziecko. Jesteś przede wszystkim matką i żyjesz tak, by to twojemu
dziecku było dobrze, Twoje potrzeby schodzą na dalszy plan. To, co kiedyś było
dla ciebie ważne i wartościowe, co stanowiło sens twojego życia, dziś niewiele
znaczy, jeśli nie jest dobre dla twojego dziecka. Nawet praca i kariera schodzą
na drugi plan, bo czy mogą konkurować z
obserwowaniem, jak rozwija się i rośnie dziecko?” Czy tak nie jest? Dlaczego
musimy walczyć z tym, dlaczego musimy wstydzić się tego?
Dziś lubię dzieci, no może nie wszystkie, bo niektóre
koncertowo działają mi na nerwy, ale w większości lubię, toleruję i nie czuję
się z tym źle. Nie czuję się także winna, bo nic złego nie zrobiłam!!!
Wyszalałam się, zrobiłam całe mnóstwo głupot, prawie niczego nie żałuję, jestem
bogatsza o milion przeróżnych doświadczeń. I teraz jest czas na w miarę
ustabilizowane życie rodzinne i odrobinę spokoju.
Dziecko wszystko zmienia :) Tekst bardzo dobry!
OdpowiedzUsuńJa tez nie krowa i kiedyś uwielbiałam karmienie piersią, przy drugim mnie to obrzydzało, a np. teraz myslę, że gdyby kiedys miało byc trzecie to karmiłą bym. A z tym zażenowaniem prawiczka to prawdę mówiąc mam identycznie :P
dziękuję bardzo :)
UsuńLepiej jest zmieniać zdanie i umieć się do tego przyznać, co według mnie jest rozwojem, niż zamknąć się w jakimś stwierdzeniu i stać w miejscu.
OdpowiedzUsuńteż jestem tego zdania, jak możesz czegoś nie lubić, powtarzam córce, skoro nie wiesz, jak to smakuje, co to jest ten balet i tak samo było ze mną, nie miałam pojęcia, czym jest macierzyństwo i mówiłam, tak jak czułam, w tamtym momencie...
UsuńAmen!
OdpowiedzUsuńdzięki!!!
UsuńKażdy ma prawo zmienić zdanie, zwłaszcza, jeśli sam do tej zmiany dojrzał. :)
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie rozważałam innej opcji niż karmienie piersią i pierwszym powodem była wygoda.
OdpowiedzUsuńJestem zbyt leniwa i nazbyt bardzo cenią sobie swój sen aby w nocy zrobić coś więcej niż podnieść bluzkę do góry :)
A to że zmieniamy zdanie to chyba norma, podobno co 7 lat zmienia się charakter człowieka. To co myślała 20 latka nie bedzie na pewno tym co sądzi prawie 30 latka :)
Świetny blog. Będziemy zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuńZapraszamy do Nas na smerfny konkurs. http://tadekniejadek.blogspot.com/2014/07/smerfy-i-wielka-mucha-bzz-recenzja-i.html