Po lekko nieudanej wizycie M. w przedszkolu naszła mnie pewna refleksja dotycząca relacji ojca z córką. Obserwując zachowanie M. i Igi, widzę jaka ta więź jest silna i nierozerwalna.
Bo przecież wpływ ojca na życie córki jest ogromny (ograniczam się
tylko do relacji ojciec-córka, innej nie znam), bo to on „daje życie”, ale
później musi włożyć wiele wysiłku, by nie ograniczyć się jedynie do „dawania na
życie”. Jego rola w wychowaniu córki na
dojrzałą, świadomą swoich walorów i zalet kobietę jest ogromna i niezastąpiona. Gdzieś, kiedyś obiło mi się o uszy, że
łatwiej jest wychować córkę niż syna, bo dziewczynki są bardziej posłuszne,
pracowite, zdyscyplinowane. Być może. Niezaprzeczalnym faktem jest jednak, że
córki są bardzo wrażliwe na zranienia emocjonalne i moralne, na kryzysy
rodziców, negatywny wpływ otoczenia, mocniej przeżywają własne słabości i
rozczarowania w relacjach. Dziewczynki potrzebują intensywnego wsparcia
rodziców, nieustannych znaków miłości i trosk.
Drugą
sprawą jest fakt, że relacja matki z córką powstaje automatycznie, a by
zbudować relację z ojcem potrzeba czasu. Ja mam wrażenie, że u nas było
odwrotnie, to dla M. przyszło wszystko naturalnie i swobodnie, a ja musiałam
tworzyć, budować wszystko od podstaw i dziś, z perspektywy czasu, mogę
powiedzieć, że patrzyłam na M. i Igę z lekką zazdrością, że ja tak nie
potrafiłam, że musiałam włożyć sporo wysiłku, nim doszłam tu, gdzie dziś
jestem. Do dziś zresztą widzę, jak zamykają się w pokoju i rozmawiają i wiem,
że Iga powie więcej M. niż mnie, że mu opowie, ze szczegółami, jak spędziła
dzień, co się wydarzyło, kto ją zranił lub rozśmieszył. Gdy patrzę, jak szykują
się na rowery, to jestem cholernie dumna, że mają taki dobry kontakt, bo mają
wspólną bazę i akcję (cokolwiek to oznacza).
- Mamo,
ubierz mnie w sukienkę księżniczki, proszę!!! – woła podekscytowana córka.
- Tato,
przygotuj się zaraz schodzę, na pewno mnie nie poznasz!!! – krzyczy z kolei do M.
I scena
jak z amerykańskiej komedii romantycznej, gdy córka powoli schodzi po schodach,
a na dole czeka tata, cały rozpromieniony, mówi:
-
Ullalala, a kto tu do mnie idzie, czyżby jakaś księżniczka?
- Tato,
to ja Iga, nie poznajesz mnie?
Te proste
słowa i gesty M. wpływają na kształtujące się jej poczucie akceptacji siebie
jako kobiety. Córka przytulana do ojca, znajdująca w nim oparcie, tworzy w swej
psychice obraz siebie jako osoby wartościowej, potrzebnej, silnej wewnętrznie,
zdolnej do radzenia sobie z problemami.
I w tej relacji muszę gdzieś znaleźć miejsce
dla siebie, nie wchodzę miedzy nich, ale lubię ich obserwować, patrzeć, jak się
bawią, wygłupiają, kłócą, obrażają. I czuję się szczęśliwa!!!
Ja zawsze uśmiecham się czytając takie posty. Cieszy mnie, gdy oboje rodziców traktuje się jak równie ważnych, gdy mówi się o tym głośno, "tak, dziecko potrzebuje mamy i taty", a nie traktuje się ojców jedynie jako źródło finansów. A wyczulona jestem na ten temat, jako żona wspaniałego człowieka, wspaniałego ojca, któremu utrudnia się kontakt z jego dziećmi z poprzedniego małżeństwa (którego obie strony wyraźnie potrzebują) oczekując od niego wyłącznie alimentów.
OdpowiedzUsuńZgadzam się dziecko potrzebuje matki i ojca:) Czasami wpadam w poczucie winy gdy czytam w wielu artykułach, że to twoja wina, na siłę walcz o niego- ale życie pokazuje, że tak nie jest. Nie da się zmusić do miłości. Bardzo współczuję twojemu mężowi tej sytuacji, co wielokrotnie ci pisałam. Oby na świecie, było coraz więcej szczęśliwych rodzin, bo tak pięknie się na nich patrzy i jeszcze piękniej o tym czyta:)
UsuńNajgorsze jest w takiej sytuacji to, że robiąc sobie na złość, tak naprawdę na złość robimy dzieciom, je krzywdzimy. Wbiję szpilę byłemu, nie pozwolę mu spotkać się z dzieckiem, a hahaha, a gdzie w tym wszystkim jest dziecko?? Cały czas zbieram się do napisania postu o takich relacjach, między rodzicami, byłymi małżonkami, niestety, znam temat tylko z relacji (Boże, niestety, chyba raczej stety).
UsuńBardzo dobry temat, wzrusza, porusza i zatrzymuje. Wszystko to prawda, chociaż nie mam porównania, jak wychowuje się dziewczynki, a jak chłopców bo jestem matką trzech córek. I tak się zastanawiam - czy dziewczynka potrzebuje od reodziców więcej uwagi, rozmów, troski?? Gdzieś mi kiedyś smignęło przed oczami lub przeleciało między uszami, że to właśnie ojciec buduje poczucie własnej wartości i pewności swoich możliwości u córki, u małej dziewczynki jako pięknej księżniczki, co potem owocuje silną i zaradną kobietą potrafiącą w życiu sprostać problemom.
OdpowiedzUsuńJa też słyszałam, że wpływ ojca, nie tylko zresztą na córkę, to aż 70 %, reszta to matka, środowisko, społeczeństwo. Myślę, że też dużą rolę my odgrywamy, jako matki, nie spychając mężów na dalszy plan w wychowaniu, włączając ich w naturalny rytm dnia. Małe rzeczy, a cieszą :)
UsuńPiękne! Naprawdę, piękne- po raz pierwszy czytam twojego bloga i z lekkim uczuciem zazdrości. Choć jestem sama, a tato mojego młodego daleko, to nad życie pragnęłabym, by ojciec w przyszłości był jego bohaterem. Takie rzeczy czyta się z przyjemnością, widząc szczęście. Oby tak dalej gratuluje wspaniałej rodzinki:)
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo :)
Usuń